Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Na nim stało łoże z rzeźbionego drewna, osłonięte brokatowymi kotarami. Kamienne ściany ożywiały gobeliny przedstawiające sceny z dawnych polowań, bitew, a także z życia domowego. Ogromny kominek rozdziawiał swe wygłodniałe palenisko w oczekiwaniu paliwa, światła, ciepła. Skrzynie i szafy, rozmieszczone z gustem, czekały na ubrania. Fotele tęskniły do chwili, gdy obejmą ludzkie ciała. – To nie jest pokój gościnny – zaprotestował Griffith. – To jest... Marianna zachichotała i powiew wiatru rozniósł ów dźwięk po komnacie. Pomieszczenie stało się natychmiast jaśniejsze i pogodniejsze. – Tej komnaty używała hrabina Wenthayen. – Jeżeli to miało mnie uspokoić – odparł ponuro – stało się wręcz przeciwnie. – Powiedziano mi, że hrabina lubiła przebywać z dala od wrzawy panującej na zamku. Ustawiła świecę przy łóżku i poruszyła brokatowe zasłony. Uniósł się kurz i Marianna zakaszlała. – Służba nie troszczyła się o to miejsce, ale teraz, gdy tu zamieszkacie, będzie do tego zmuszona. – Przejechała palcem po szybie i spojrzała na pozostawioną smugę. – Leniwe flejtuchy. Griffith rzekł: – Wenthayen nie zechce, bym niszczył sanktuarium, świątynię, której tak pilnie strzegł. – Jak pan sobie życzy – odparła Marianna. – Ale gdziekolwiek pójdziecie w tym zamczysku, strzeżcie się zasłon, które niby to osłaniają od wiatru, maleńkich alków i przejść, które nie wiodą donikąd. Często kryją niewidocznego podsłuchiwacza. Griffith wzdrygnął się. – Sądziłam, że zechce pan swobodnie rozmawiać z Artem. Że zechce pan mieć pewność, że żadne oczy nie podglądają, gdy się pan ubiera, lub nikt się nie śmieje na widok dziurawych pończoch. By mógł pan bez zakłopotania... – O, pani – wtrącił się Art – podglądacz tylko by mu zazdrościł. – Zamknij się, Art – warknął Griffith. – To zupełnie nie na temat. Marianna upierała się. – Wszystko jest na temat. W całym zamku Wenthayen nie ma ani jednego bezpiecznego przed szpiegami miejsca. Z wyjątkiem tej komnaty. Griffith nawyki do samotności. Do otwartych przestrzeni walijskich wybrzeży i przytłumionego pohukiwania leśnych sów. Życie w zamku Wenthayena przez nie wiadomo jak długi czas stanowiło wystarczającą próbę. A jeszcze mieć poczucie, że jest się przez kogoś szpiegowanym... Art zapytał od drzwi: – To jak, zostajemy? – Gdy Wenthayen odkryje naszą bezczelność, gotów jest nas wyrzucić – upierał się Griffith. Ale już się wahał i Marianna doskonale to czuła. Jeszcze raz uśmiechnęła się krzywo. – Nie będzie miał nic przeciwko temu. Art wszedł do komnaty i rzucił bagaże. Gruby dywan zagłuszył stuk. Art otarł dłonie o kaftan. – Co się z nią stało? – Z hrabiną? – Spojrzenie Marianny poszybowało w stronę okna. – Osiemnaście lat temu spadła ze schodów i skręciła sobie kark. Dlatego ta komnata jest dla was bezpieczna. Wenthayen nigdy tu nie przychodzi. Powiedziano mi, że hrabina była jedyną osobą, na której mu zależało. – A więc zamienimy wścibstwo Wenthayena na stałą obecność jego żony. Szept Arta zmroził Griffitha. Marianna podeszła do starego człowieka. Zdawało się, że jego wzmianka o nawiedzaniu przez ducha wcale jej nie zdziwiła. Położyła mu dłoń na ramieniu. – Czy ona naprawdę tu jest? Niektórzy służący twierdzą, że tak. Mówią, że komnata jest zbyt chłodna i niegościnna, ale ja tego nie odczuwam. Art poklepał ją po ręce. – Oczywiście, że nie. Nie umarła bez rozgrzeszenia, prawda? – Nie. Gdy ją znaleźli, żyła jeszcze i ksiądz dał jej ostatnie namaszczenie. A potem spróbowali ją podnieść... – Marianna opuściła ręce w ostatecznym geście. – A więc nie jest wrogim duchem – stwierdził Art – lecz cichym cieniem, którego dzieło na tym świecie pozostało nie ukończone. Nie ma cierpliwości do gnuśnych pokojówek i niechlujnych lokajów. Ale lubi panią, lady Marianno. Tak, panią lubi. Marianna uśmiechnęła się do Arta z wdzięcznością, a Griffith poczuł się jeszcze bardziej niezadowolony z przyjaźni, która rodziła się między jego służącym a jego... a lady Marianną. – Arturze – warknął – nigdy przedtem nie okazywałeś cienia wrażliwości. – Czy pan sobie wyobraża, że wie pan na mój temat wszystko? – odciął się Art. – Młody niedorostek. Marianna odchyliła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. Tym razem zmiana była namacalna. Komnata pojaśniała i Griffith rozejrzał się szukając wytłumaczenia. Na zewnątrz, od wschodu, pojawiła się pierwsza poświata. Świt będzie za jakieś dwie godziny, ale Marianna spostrzegła ją i rzekła: – Muszę iść. Nie było mnie w domu zbyt długo. – I pośpieszyła ku drzwiom