Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Mój miły panie, proszę nie dręczyć żony!. - wykrzyknęła podtrzymując żart Nowakowa.. - Ja też jestem rozczarowana. Spodziewałam się czegoś innego. - O, patrzcie, jaki ruch na lotnisku!. - wykrzyknęła Elżbieta.. - Samoloty lądują i wznoszą się z częstotliwością naszej kolejki elektrycznej w godzinach szczytu = Ateński port lotniczy jest największym węzłem komunikacyjnym na południowo. - wschodnim krańcu Europy. - wyjaśnił pan radio, który wraz z radzikiem wynurzył się z kabiny radiowej. - A jaki ruch na morzu. - dodał z podziwem Karski. - Wprost przeciwnie. - zaczął radzik, ale nie zdążył więcej powiedzieć, bo wszyscy wybuchnęli śmiechem. - Wprost przeciwnie. - podjął nie zrażony.. - Właśnie wprost przeciwnie do naszego kraju, który ma kształt prawie idealnie regularny. Grecja ma brzegi niesłychanie urozmaicone, plus opętaną liczbę wysp. Wobec tego transport morski musi być u nich ogromnie, odpowiednio do potrzeb i konieczności, rozwinięty. - Czy pan takim stylem układa także telegramy?. - zapytała złośliwie Elżbieta. - Wprost przeciwnie. - odpowiedział zamiast radzika oficer radiowy. Elżbieta i pani Karska aż padły sobie w ramiona z wielkiej radości, ku kompletnemu zdziwieniu pana radio. - Wprost przeciwnie. - dokończył nie rozumiejąc, z czego wszyscy się śmieją.. - Włodek nadaje telegramy krótko i logicznie, tak jak nakazuje regulamin.. - Sza! Dzieci, sza!. - zawołał chief.. - Już wypatrzyłem Akropol. Po tych słowach na mostku powstało małe zamieszanie, ponieważ wszyscy rzucili się po lornetki. - Gdzie? Gdzie?. - popiskiwała pani Karska, podskakując z podniecenia. - Niech pani najpierw w tym morzu domów i dachów wyłapie taką dużą stożkowatą górę, o, na tej linii. Na samym szczycie jest biały budynek. - Mam!. - zawołała Karska. - Widzę. - oznajmiła ochmistrzowa. - To jest klasztor Św. Jerzego. A na prawo na niższym wzgórzu, jeszcze co prawda dość słabo, ale już widać Akropol. - Ale on wcale nie jest biały, tylko żółtawy. - powiedziała Elżbieta. - I zabudowany dookoła miastem. Tu wcale nie ma nastroju ani atmosfery. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam.. - Pani Karska ze zniechęceniem odłożyła lornetkę. - Mam genialny pomysł!. - zawołał Karski.. - Namówimy kapitana, ochmistrza i paru panów z załogi na wycieczkę do Koryntu i do Myken. Mamy tu stać przez trzy dni, to przecież zdążymy. Może tam znajdziesz nastrój i atmosferę starożytnej Grecji. - Nigdzie nie pojedziemy. Musimy oszczędzać. - odpowiedziała żona. - Oooo?. - zdziwił się mąż Dopiero teraz dokładnie zrozumiałam słowa pana Tadeusza, że praca na morzu to nie tylko romantyczna przygoda, ale także i szkoła cierpliwości. No bo posłuchaj tylko -właśnie posłuchaj cierpliwie, jak nas tu zadręczono w tym Pireusie i nic na to nie można było poradzić. Koło godziny piątej podchodziliśmy do portu i ojciec zjawił się na mostku w cudownym humorze. Obiecywał nam, to jest ciotce Zuzi, mnie i pani Karskiej, że zaraz pierwszego wieczora postara się ulotnić ze statku wraz z całą naszą paczką. Projektował, że zawiezie nas do małej kawiarenki, która znajduje się u stóp wzgórza akropolowego. Opowiadał, że widok stamtąd i w dodatku wieczorem jest ekstra cudem, który na pewno potrafimy ocenić i przestaniemy krzywić się na Grecję i gadać o rozczarowaniach. W tym momencie przylazły na mostek Szmaltzówny i starsza powiedziała do ojca mniej więcej tak.. - Prosimy, żeby pan kapitan jechał (uważasz. Jechał) trochę prędzej, bo chcemy jeszcze zdążyć do Aten przed zamknięciem sklepów. Na to pan Kropidłowski, ten starszy marynarz, którego powinieneś pamiętać, bo on ciebie zna, szepnął do mnie, że Hybryda powinna ojcu zaproponować, aby prędzej "powoził" statkiem. Tymczasem zbliżyliśmy się do redy, na której stało parę statków i ojciec zasygnalizował do maszyn zmniejszenie obrotów. Zaczęliśmy wypatrywać motorówki z pilotem, ale pomimo że ruch był duży i kręciła się ich tam masa, pilot miał nas w nosie i wcale się nie pokazywał. Zarząd portu też nie sygnalizował żadnych informacji i wszyscy zaczęli się denerwować. - Teraz zacznie się kontredans na redzie. - zamamrotał znów do mnie pan Kropidłowski, który właśnie stał przy sterze, i dodał.. - Zawsze takie sytuacje, cholera, na mnie spadają. Rzeczywiście ojciec dał komendę na zwrot, ale ledwo dziób statku skręcił w lewo, włączyły się panny Szmaltz i zaczęły ojca pouczać, że jak miasto jest po prawej stronie, to nie należy skręcać w lewo. Ojciec więc sam zły, że nasze projekty wypadu do Aten stają się coraz mniej realne, zirytował się strasznie i zaczął do nich gadać coraz cichszym głosem i coraz bardziej rozciągając słowa