Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Pat wzruszył ramionami, westchnął głęboko i wyciągnął do mnie rękę. - A jednak wciąż za tobą tęsknię, Kevin. Na szczęście to jeszcze tylko dwa lata. Mam nadzieję, że wyślą cię do Rzymu na studia podyplomowe. Potrząsnąłem jego dłonią, starając się włożyć w ten gest przynajmniej tyle ciepła co on. - Nie sądzę. W gruncie rzeczy mam już dość nauki - odparłem. Zawahał się, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Małe iskierki strachu znów pojawiły się w jego oczach. Milczał, ale jeszcze raz uścisnął moją rękę. Pociąg stanął. Pat szybko pobiegł w kierunku wagonu i wspiął się na schodki. Wręczyłem mu jego elegancką, czerwoną torbę podróżną. - Przekaż ode mnie ukłony dla całej twojej rodziny - powiedziałem. - Och... tak, z pewnością. Spędzę jeszcze z nimi ze dwa, trzy dni, zanim odlecę do Rzymu. Tydzień z Tanseyami i dwa dni z rodzicami. Nieźle. I ja jako jedyny seminarzysta, który się z nim tutaj żegna. Znalazł miejsce przy oknie po mojej stronie i machał mi długo, wychylony na zewnątrz, podczas gdy żółto-zielony pociąg coraz bardziej się oddalał. Patrzyłem za nim, dopóki ostatni wagon nie stał się małym, czarnym punkcikiem na horyzoncie. Sezon w willi nieubłaganie dobiegał końca, który miał nastąpić piętnastego sierpnia. Z niepokojem myślałem o konieczności powrotu do seminarium. Pocieszała mnie myśl, że jeszcze tylko dwa lata i walka z systemem zostanie zakończona. Za dwa lata rozpocznę życie księdza i będę robił to, czego pragnąłem od dnia, gdy zacząłem - jako mały chłopiec - obserwować księży w mojej parafii. Ósmego sierpnia, na tydzień przed zakończeniem sezonu, ojciec Desmon, stary, schorowany jezuita, który sprawował opiekę nad willą, wywołał mnie z codziennej mszy. Powiedział, że telefonuje do mnie matka. Jego zatroskana twarz zdradzała więcej, niż chciałby powiedzieć, okulary o malutkich szkiełkach zsunęły mu się na czubek nosa. Byłem przerażony. Zbyt wielu spośród moich kolegów dowiedziało się o śmierci kogoś bliskiego w ten właśnie sposób. Czy chodzi o ojca? O któreś z rodzeństwa? Mama nie traciła czasu na wstęp. - Dom Cunninghamów w River Forest doszczętnie spłonął ostatniej nocy. - A Maureen?! - wykrzyknąłem. - Nie było jej tam. - Głos matki drżał. - Oboje Cunninghamowie nawdychali się jednak tlenku węgla. Umarli wkrótce po przybyciu do szpitala. Ellen była przy nich, kiedy... Och, Kevin, musisz tutaj przyjechać, przynajmniej na pogrzeb, pojutrze. Maureen cię potrzebuje. Czy mnie potrzebowała, czy nie, nie miała mnie jednak zobaczyć. Spokojnie wyjaśniłem ojcu Desmonowi, że Tom Cunningham i mój ojciec byli partnerami i wspólnikami przez dwadzieścia pięć lat, że wspólnikami byli również ich ojcowie, że Cunninghamowie opiekowali się moją rodziną podczas wojny, że Maureen jest dla mnie niemal siostrą. Smutno potrząsnął głową. - Gdyby to zależało ode mnie, Kevin - powiedział, wbiwszy wzrok w posadzkę - za pięć minut byłbyś już w pociągu. Niestety, nie ja ustalam tu reguły. Wiesz, co powiedziałby rektor, gdyby dowiedział się, że wyjechałeś na ten pogrzeb. Jeśli raz pozwolimy wyjechać komuś z powodów osobistych, będziemy już musieli pozwalać na to wszystkim. Przykro mi, Kevin, naprawdę. I naprawdę było mu przykro, biednemu starcowi. Od-dzwoniłem do mojej matki. Gdy jej powiedziałem, wpadła w rzadko jej się przydarzający antykościelny ton. - Bezlitosne sukinsyny - wycedziła. - Zapomnieli, czego nauczał Jezus. Mama miała rację. Mimo to pozostałem w willi. Maureen nie zginęła w płomieniach, ponieważ dopiero o trzeciej nad ranem powróciła ze spotkania; z dzikiej, pijackiej imprezy, jak się później dowiedziałem. Przed domem zobaczyła wozy straży pożarnej i dogasające zgliszcza w miejscu okazałego budynku. Mama powiedziała mi później, że Maureen obwiniała siebie za śmierć rodziców, twierdząc, że gdyby była w domu, odpowiednio wcześnie wyczułaby dym. Pożar spowodował ojciec, który zasnął w łóżku z zapalonym papierosem w ręce. - Biedne dziecko, o mało nie umarło z rozpaczy - mówiła mi matka, nie dopuszczając w ogóle myśli o jakiejkolwiek winie Maureen. Maureen nie mogła sobie jednak wybaczyć tej nocy. Tego lata przeczytałem dość podręczników psychologicznych, aby wiedzieć, że dzieci będące oczkiem w głowie rodziców są dla nich największym utrapieniem, ale też czują się najbardziej winne, gdy rodzice umierają. Złożyłem Maureen wizytę w dzień po powrocie z willi. Znalazłem ją nad brzegiem nowego basenu za letnim domem Cunninghamów. W ręce trzymała puszkę piwa. Jeszcze dwie, puste, stały na trawie obok jej fotela. Obserwowała jakiś punkt na zasnutym cienkimi chmurami niebie, wysoko ponad wierzbami rosnącymi po drugiej stronie basenu. Jak zwykle gdzieś w domu nastawiony był gramofon. Zdaje się, że odtwarzał Rock Around the Clock - muzykę raczej nie żałobną. - Cześć, Maureen - zacząłem niepewnie. - Kevin! Kevin! Kevin! - Przewróciwszy fotel, wyrwała się do mnie, chcąc jak najszybciej paść w moje ramiona. - Przepraszam, że nie mogłem być tu wcześniej - powiedziałem. Z trudem znajdowałem słowa. ._ Lepiej, że jesteś dopiero dzisiaj - stwierdziła. Miała na sobie białe bikini, na tyle śmiałe, że raczej trudno byłoby sobie wyobrazić ją w tym stroju na publicznej plaży. Maureen nie była już świeżą, kwitnącą dziewczyną, lecz pełną wdzięku, elegancką kobietą. - Potrzebuję właśnie silnego męskiego ramienia, żeby się wypłakać... - jej słowa przerodziły się w szloch. Po chwili oderwała się ode mnie. - Założę się, że przenigdy nie obejmowałeś Ellen Foley w bikini tak długo - uśmiechnęła się uwodzicielsko, ocierając łzy papierową chusteczką. - Ellen Foley jest zbyt skromną dziewczyną, żeby tak się obnażać przed pożądliwymi oczami mężczyzny - odpowiedziałem zadowolony, że wróciliśmy do poufałego tonu. - Wciąż ten sam Kevin - stwierdziła. Starłszy z twarzy ostatnią łzę, podniosła krzesło i znów na nim usiadła. - Opowiedz mi, co robisz. W Eagle River w ogóle nie mieliśmy czasu dla siebie. Usiadłem przy niej na krześle, które musiałem sobie przynieść z drugiej strony basenu. - Chyba nie mam wiele do powiedzenia. Wyrastam w spokoju i cnocie na katolickiego księdza. Ale to w końcu o tobie powinniśmy dzisiaj porozmawiać. - No cóż, za kilka tygodni wrócę do tej zasranej dziury, Purchase, i znów będę musiała znosić tych głupich snobów ze wschodu, licząc dni do absolutorium. A potem... - Wzruszyła uroczymi ramionami. - Nie wiem, Kevin. Mam mały basen, którego moi rodzice nigdy nie używali - wskazała ruchem ręki - więcej pieniędzy niż kiedykolwiek będę w stanie wydać i żadnego celu w życiu