Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Jeśli nie macie nic przeciw... - Ależ skąd! Wasi ludzie czekają na zewnątrz? - Podróżuję sama i na piechotę - odparła, uważnie patrząc na oberżystkę. - W takich czasach jak te różnie się ludziom wiedzie i z wdzięcznością przyjmę wszystko, co mi ofiarujecie. - Oj, to prawda, pani... samiutka prawda... Proszę, siadajcie! - Starła fartuchem z ławy nieobecny kurz i gestem zaprosiła. * * * Później, leżąc już w łóżku w pokoju, który najwyraźniej dość długo nie był używany, rozpamiętywała usłyszane od gospodyni nowiny. Nastały ciężkie czasy dla Nordendale; jak już słyszała, panowie zginęli w bitwie, a z nimi większość mężczyzn z osady. Tym, którzy przeżyli i wrócili, brakowało zwierzchniej władzy, do której nawykli i niezbyt przyczyniali się do odbudowy kwitnącej niegdyś osady. Podróżnych przybywało bardzo mało, ona była pierwszą od czasu, gdy spadł śnieg... Ponoć na wschodzie i południu sprawy miały się lepiej. Tak w każdym razie wieść niosła i stąd jej historia o wędrówce do bliskich w tamte góry spotkała się ze zrozumieniem. Najlepsze nowiny dotyczyły Grimmerdale: znajdowała się tam gospoda, o wiele większa i zasobniejsza (gospodyni mówiła o niej z jawną zazdrością). A droga ze wschodu na zachód, przy której stała, była znacznie bardziej uczęszczana. Tylko właściciel miał ciągle kłopoty z utrzymaniem służebnych dziewek, gdyż jego żona okazała się niespotykaną zazdrośnicą. Nie odważyła się pytać o Ropuchy, a dobrowolnie nikt nie poruszał takich tematów. Jedynie gospodyni przestrzegała ją przed dalszym trzymaniem się drogi. Doradzała stary szlak, choć także niebezpieczny. Widząc jakichś podróżnych lepiej było się schować, bo w tych czasach mogło się to różnie i nie zawsze dobrze skończyć. Jak dotąd, miała tylko szkic planu. Była jednak cierpliwa i wiedziała, że już niebawem dojrzeje on w jej świadomości i co ważniejsze - że wkrótce zacznie go realizować. II Gospoda była długa lecz niska. Bierwiona powały znajdowały się na wysokości głowy rosłego mężczyzny. Na krótkich łańcuchach zwisały z nich oliwne lampy, o słabym migotliwym świetle. Tylko najdalszy kąt, częściowo osłonięty rzeźbionym parawanem i dający złudzenie odosobnienia, oświetlały trzy świece. Płonąc, dodawały swój swąd do panującego wewnątrz zaduchu. W pomieszczeniu znajdowało się tyle gości, by na stale zaciśniętych wargach oberżystki pojawiło się skrzywienie mogące ujść za uśmiech. Jej małe oczka bezustannie latały, nie pomijając żadnego szczegółu dotyczącego obsługi gości. Sama stała przy stole za parawanem - nieomylny znak wyjątkowej uprzejmości; godność rozpoznawała po wyglądzie gości. Jednak tym razem, mimo długiej praktyki, niezupełnie miała rację: jeden z siedzących tutaj rzeczywiście był synem Lorda, ale jego zamek zniknął w wojennej pożodze, a w całym Corriedale nie został nikt kto nazwałby go dziedzicem. Następny był dowódcą łuczników u innego lorda, awansowanym szybko, gdy jego poprzednicy polegli. Trzeci prawie się nie odzywał i nawet jego towarzysze niewiele o nim wiedzieli. Był w średnim wieku, choć i to nie nadto pewne, gdyż należał do tych wysokich, suchych mężczyzn, których lata ocenić można jedynie po siwiźnie. On nie miał jeszcze jej zaczątków. Podbródek przecinała mu blizna lekko unosząca kąciki warg. Nosił włosy ścięte krócej niż większość zbrojnych, być może z uwagi na ciężki hełm, leżący teraz na stole w zasięgu ręki, wystarczająco pokiereszowany, by świadczyć o długim udziale w wojnie. Zdobiący go niegdyś grzebień pod wpływem otrzymanych ciosów zmienił się w bezkształtną bryłę metalu. Pod wytartą tuniką nieznajomego widniała dobra kolczuga. Oparty o ścianę prosty miecz oraz długi łuk były dobrze utrzymane i wskazywały na zawodowego żołnierza. Jednakże jeśli był najemnikiem, to ostatnio niezbyt dobrze mu się wiodło - nie nosił kosztownych brosz ani bransolet, które łatwo zdjąć i zapłacić za jedzenie i nocleg. Ale gdy wyciągał rękę po kufel piwa, światło odbijało się od czegoś innego niż stal i skóra. Osłona, która chroniła nadgarstek, była prawdziwym skarbem. Stanowiła ona szeroki pas kutego złota ozdobiony niewielkimi, lecz czystej wody kamieniami, ułożonymi przy tym w tak misterny wzór, że niepodobna było rozpoznać go jednym spojrzeniem. Obcy milczał, niby pogrążony w rozmyślaniach, lecz naprawdę wsłuchiwał się nie w pijackie wynurzenia swoich towarzyszy, ale w co głośniej wypowiadane słowa w ogólnym gwarze. Większość gości stanowili rolnicy. Czule tulili kufle piwa i wymieniali miejscowe plotki. Reszta to byli zbrojni, przemierzający te ziemie w poszukiwaniu kogoś, kto by ich zatrudnił, gdyż ich dawni panowie albo byli martwi, albo zrujnowani. Choć wojnę wygrali, to kraj był spustoszony, trzeba wiele czasu i wysiłków, by High Hollor powróciło do dawnej świetności. Czego zamorscy najeźdźcy nie rozgrabili i nie wywieźli, to - gdy los wojny odwrócił się od nich - zniszczyli. Sam był tego świadkiem, kiedy dotarł z wojskiem do ostatniego portu, gdzie desperacko broniły się resztki nieprzyjaciół. Przybyli oni bowiem zbyt późno, by wsiąść na statki, znikające właśnie za horyzontem, które mogły zawieźć ich do ojczyzny. Nad nabrzeżem unosił się ciężki dym spalonych zapasów: całą żywność, zagrabioną w okolicach, oblano olejeni i podpalono. Do wiosny daleko, a jak okiem sięgnąć nie było nic nadającego się do spożycia... prawdziwy cud, że cały ten obszar nie zamienił się w martwą pustynię. Teraz rosło tam zboże, a nawet pojawiły się stada owiec, nie wiadomo w jaki sposób ukrytych przed wrogiem, a potem przetrzymanych przez czas głodu. Wiele zamków i osad świeciło pustkami; mężczyźni poginęli, kobiety uciekły, jeśli miały szczęście, lub zostały zniewolone czy też zabite... Z tego co słyszał, te ostatnie mogły być najszczęśliwsze. Tak... Był to czas wielkich zmian i wielkich wstrząsów. Mechanicznie odstawił kufel, osłonił rękawem złoty pas i wpatrując się w parawan nasłuchiwał. W takich czasach odważny człowiek mógł zacząć nowe życie. To właśnie sprowadziło go w głąb lądu i skłoniło do zakończenia służby u Fitigena z Summersdale. Bo i kto pozostałby dowódcą jego straży, skoro mógł się stać kimś znacznie, naprawdę znacznie ważniejszym? Do tej osady najeźdźcy nie dotarli, ale wiedział, że byli nieco dalej stąd. I tam zamierzał rozpocząć poszukiwania... Poszukiwania zamku, w którym nie został nikt, kto mógłby zadąć w róg wojenny i unosząc proporzec poprowadzić ludzi do boju