Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wzruszona słowami tej pieśni improwizowała i zawodziła lament za lamentem. Z całej jej postaci bił straszliwy tragizm, a ból jej udzielał się i nam, kobietom nie jej rasy. Noce były najgorsze. W nocy badůano więźniów politycznych; cztery lub pięć razy w tygodniu, około godziny drugiej nad ranem otwierały się drzwi celi i klucznik z latarnią w ręku wzywał jedną lub drugą na śledztwo. Nigdy przed jego przyjściem nie usnęłam, bojąc się stanąć przed policjantem zas- pana, nie panująca całkowicie nad sobą. Toteż kilkakrotne badania, jakim mnie poddano, skończyły się fiaskiem, szczęśliwie nie moim. Noce miały również to do siebie, że w przylegającej celi znęcano się nad mężczyznami, czekającymi na rozprawę. Potworne krzyki, jakie stamtąd dochodziły, doprowadzały niejedną z nas do histerii. Po trzech tygodniach w więzieniu na Daniłłowiczowskiej, przeniesiono mnie na Pawiak, gdzie mi zapowiedziano, że pozostanę do rozprawy sądowej. Warunki na Pawiaku, w bloku dla kobiet, oddzielonym od bloku męskiego, były bez porównania lepsze. Mieszkałyśmy w małych, kilkuosobowych ce- lach, zupełnie,wygodnych, z krzesłami, stołami i składanymi łóżkami. Co dzień wolno nam było wychodzić na pół godziny na spacer na dziedziniec. Pozwolono mieć książki i inne rzeczy pierwszej potrzeby. Moje koleżanki były przekonane, że dostanę najmniej pięć lat katorgi, z dożywotnim zesła- niem na Syberię. Tymczasem stało się zupełnie co innego. Jedną z moich koleżanek więziennych była młoda studentka z konserwa- torium, którą aresztowano za szerzenie propagandy socjalistycznej. Mieszka- łyśmy w tej samej celi i wkrótce wyszło na jaw, że interesuje się ona żywo spirytyzmem. Dla skrócenia długich wieczorów zimowych zaczęłyśmy pod jej kierownictwem przeprowadzać eksperymenty z wirującymi stolikami i pisaniem automatycznym. Jednego wieczora przyszła wiadomość dla mnie tej treści: "Olu, będziesz zwolniona za miesiąc od dzisiaj. Jan Celiński". Z kolei zapytałam kim był Jan Celiński i odpowiedź brzmiała, że był więźniem w tejże celi i tu umarł. Przyznam się, że wówczas nie przejęłam się zbytnio tą zapowiedzią za bardzo, jak mi się zdawało fantastyczną. Myślałam nawet, że jeżeli uda mi się uniknąć katorgi, to żaden sąd rosyjski nie może mi daE mniej, niż cztery lata więzienia. Prócz tego ten blok był zawsze oddziałem kobiecym i cała * "A wszędzie porzucone trupy Żydów" 84 historia z Janem Celińskim wyglądała mi raczej na jakiś żart. Podobnie traktowały to wszystkie inne koleżanki z celi, z #vyjątkiem naszej wyznawczy- ni spirytyzmu. Ale w miarę upływu czasu zaczęłam nabierać dziwnej pewności, że prze- powiednia się ziści. Tygodnie wlokły się nieznośnie, a mnie wcale nie wzy- wano na śledztwo. Nadeszła wreszcie wigilia fatalnego dnia. Poszłam do łóżka rozczarowana, odpowiadająca raczej kwaśno na dowcipy, jakie sobie robiono moim kosztem. Któż jednak może wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy o świcie zbudziło mnie mocne stukanie do drzwi i strażnik przez judasza zapowiedział, abym się natychmiast ubrała. Narzuciłam na siebie suknię, myśląc, że chodzi tylko o zwykłe przesłuchanie i poszłam za strażnikiem do kancelarii. Naczelnik więzienia siedział za biurkiem, oglądając jakieś papiery. Za chwilę spojrzał na mnie i rzekł: - Aleksandra Szczerbińska, jest pani wolna od dzisiejszego ranka. Może pani wyjść w każdej chwili. Wyszłam oszołomiona, myśląc, że śnię. W korytarzu zwróciłam się do naczelnika z pytaniem, czy w bloku kobiecym nigdy nie więziono żadnych mężczyzn. - Byli dawno - odpowiedział - jeszcze przede mną. Słyszałem od in- nych... "polityczni", po powstaniu 1863 r. Sporo poumierało na cholerę. Dopiero po kilku tygodniach dowiedziałam się dlaczego mnie zwolniono. Okazało się, że zostałam aresztowana na skutek doniesienia szpicla w naszej partii, młodego człowieka z dobrej polskiej rodziny, którego rodzice byli również w PPS. Dzięki temu, że poszczególne magazyny broni nie miały ze sobą łączności, bo tylko ja jedna znałam ich rozmieszczenie, szpicel nie zdołał zebrać wystarczających dowodów mej winy. Poza tym nie było dru- giego świadka oskarżenia. Policja przypuszczała, że w czasie przetrzymania mnie w więzieniu uda się zdobyć nieodparte dowody mojej działalności rewolucyjnej przez wykrycie składu broni lub znalezienie drugiego szpiega z dowodami przeciw mnie. Według ówczesnego prawa rosyjskiego, na to, aby mógł zapaść wyrok, trzeba było dwóch świadków przestępstwa. Ów student i jego rodzice, w których domu mnie aresztowano, nie zała- mali się w śledztwie, a o magazynach broni nikt nie wiedział nic pewnego, oprócz mego zastępcy, który przebywał na wolności. Wobec tego policja widocznie doszła do wniosku, że jeden szpicel wewnątrz partii jest wart więcej niż ja i że na mnie przyjdzie jeszcze kolej. Inaczej tego zwolnienia nie umiałam sobie wytłumaczyć. Po wyjściu ůz więzienia nie wróciłam do domu, lecz wyjechałam do zna- jomych, pp. Korniłowiczów w Radzyminie. Wiedziałam dobrze, że policja na całym świecie obserwuje tych, których zwalnia w nadziei, że ich w przy- szłości dosięgnie. Po tygodniu ufarbowałam sobie włosy na blond i wyjecha- łam do Kijowa z kufrem rewolwerów i amunicji dla tamtejszego oddziału Boj ówki. 85 Jechała ze mną znajoma pani, również członek PPS, "Wanda" - Józefa Rodziewiczówna. Obydwie, pamiętam, byłyśmy w tak doskonałym nastroju, że z byle powodu wybuchałyśmy głośnym śmiechem. Zwróciła wreszcie na to uwagę jakaś stara dama rosyjska, jadąca z nami w przedziale i rzekła: - Jestem prawie pewna, że pani jeszcze w nikim się nie kochała. Poznać to po pani śmiechu, bo kobieta, która się kochała nigdy nie śmieje się tak j ak pani. - Nie, nigdy - odpowiedziałam ubawiona. - Zanadto jestem zajęta swoją pracą, aby mieć czas na miłość. Dama miała miłą twarz; przypominała mi ciotkę Marię