Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Schroniliśmy się w jaskiniach. Lecz teraz nasi ludzie zachodzą w głowę, dokąd poszła królewska córka. - - Ale ja wiedziałam, że to znajdę - ciągnęła, jakby nie słyszała słów Eolaira. Mówiła teraz szeptem. - Bogowie nas nie opus’cili - powiedziała, rozglądając się, jakby obawiała się, że ktoś może ich podsłuchać. - Rozmawiali ze mną w snach. Nie opuścili nas. - Wskazała na ogromne drzwi za nimi. - Podobnie jak i nasi dawni sprzymierzeńcy, Sithowie. A przecież tego nam trzeba, prawda, Eolairze? Potrzebujemy sprzymierzeńców. - W jej oczach pojawił się błysk strachu. - Myślałam o tym nieustannie i teraz wiem, że mam rację! W tej okropnej godzinie Hernystir potrzebuje pomocy, a kto może być lepszym sprzymierzeńcem niż Sithowie, którzy już kiedyś stanęli po naszej stronie? Wszyscy wierzą, że Lud Sprawiedliwych już nie istnieje. Ale tak nie jest! Jestem przekonana, że oni tylko skryli się głębiej! - - Dość już, księżniczko - odezwał się Eolair, chwytając ją za ramię. - To czyste szaleństwo. Nie mogę znieść tego, pani. Chodź, Wracajmy. Maegwin wyrwała ramię i rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Hrabio, to twoje słowa są szalone! Wracać? Nie wiem, ile czasu spędziłam na przecinaniu zasuwy drzwi. Zasnęłam, kiedy skończyłam pracę, ale udało mi się! Teraz mogę przejść przez drzwi! Więc nie mów mi o powrocie! Eolair spojrzał na drzwi, by przekonać się, czy księżniczka mówi prawdę. Gruba jak nadgarstek mężczyzny zasuwa rzeczywiście była przecięta. Nie opodal leżał młotek i wyszczerbione dłuto. - - Co to za drzwi? - spytał podejrzliwie. - Z pewnością kiedyś była tutaj kopalnia. - - Mówiłam ci - odparła chłodno. - Są to drzwi do przeszłości; drzwi, które prowadzą do Ludu Sprawiedliwych. Do Sithów. - Kiedy spojrzała na Eolaira, jej kamienny wzrok złagodniał nieco. Na twarzy pojawiło się teraz inne uczucie, uczucie zakłopotania i tęsknoty. Serce hrabiego wypełnił ogromny smutek, przed którym nie potrafił się obronić. - - Och, Eolairze - przemówiła błagalnym głosem. - Czy nie rozumiesz? Możemy się uratować! Chodź, pomóż mi! Proszę, Eolairze. Wiem. Myślisz, że jestem głupia, głupia jak koń, ale przecież kochałeś mojego ojca! Proszę, pomóż mi otworzyć te drzwi! Eolair nic mógł spojrzeć jej w oczy. Odwrócił głowę i spojrzał na drzwi, czując, jak łzy napływają mu do oczu. Biedna dziewczyna! Dlaczego aż tak cierpiała? Z powodu śmierci ojca i brata? Dlatego, że utraciła królestwo? Pewnie przez wszystkie te tragedie. Lecz inni także cierpieli, a mimo to ich stan nie był aż tak opłakany. Sithowie istniełi niegdyś naprawdę; tak, byli równie prawdziwi jak deszcz czy skała. Jednak minęło już pięć wieków od czasu, gdy zniknęli. Dlatego twierdzenie, że bogowie prowadzili Maegwin to Sithów, którzy dawno już odeszli... Nawet Eolair, który potrafił uszanować to, co nieznane, widział wyraźnie, że Maegwin popadła w obłęd po utracie najbliższych. Otarł twarz rękawem. Dziwne, skomplikowane znaki pokrywały s’ciany po obu stronach drzwi; kapiąca woda zatarła większość miniaturowych twarzy i postaci. Rzeczywiście stanowiły one przykład niezwykle misternej pracy, na jaką nie zdobyliby się z pewnością nawet najambitniejsi górnicy z Hernystiru. Co to za miejsce? Może jakaś dawna świątynia? Czy modlono się tutaj do Czarnego Cuamha, z dala od prostych kapliczek poświęconych innym bogom, które często można było spotkać na powierzchni? Eolair wciągnął głęboko powietrze, zastanawiając się, czy popełnia bardzo wielki błąd. - - Księżniczko, nie mogę słuchać dłużej, jak się oszukujesz, ale nie mogę też zabrać cię siłą. Jeśli pomogę ci otworzyć drzwi - powiedział wolno, nie podnosząc wzroku, by nie widzieć jej pełnego nadziei spojrzenia - czy potem wrócisz ze mną? - - Och, tak. Zrobię, co zechcesz! - zapewniła go z dziecinną gorliwością. - Wtedy pozwolę ci decydować. Jestem pewna, że kiedy ujrzysz krainę Sithów, nie będzie ci spieszno do zadymionej jaskini. Na pewno! - - Dobrze. Pamiętaj, Maegwin, że obiecałaś. - Eolair wstał i chwycił klamkę drzwi. Pociągnął mocno. Drzwi ani drgnęły. - - Hrabio Eolairze - powiedziała Maegwin. Jeszcze raz pociągnął, lecz bez rezultatu. Odwrócił się do Maegwin. - Co? Wskazała na drzwi palcem ze złamanym paznokciem. - Przepiłowałam zasuwę, ale kawałki jej pozostały jeszcze w zamknięciu. Czy nie powinniśmy ich wyjąć? - To nie będzie miało znaczenia... - zaczął, przyglądając się drzwiom. Część przeciętego bolca utkwiła w zasuwie, uniemożliwiając otworzenie dziwnej przeszkody, Eolair wypuścił z sykiem powietrze i wydłubał przeszkadzające kawałki bolca. Upadły z brzękiem na wilgotną, kamienną podłogę. Przy kolejnej próbie zawiasy zaskrzypiały rozpaczliwie. Maegwin podeszła i także chwyciła za klamkę. Zawiasy zaprotestowały jeszcze głośniej. Nie przestając ciągnąć, Eolair obserwował mimochodem mięśnie na przedramionach Maegwin. Ta młoda kobieta była silna; tak, zawsze taka była. Tylko w jego obecności - jak zauważył - jej ostry język tracił niekiedy swą moc. Napinając się Eołair wciągnął głęboko powietrze. Nie mógł nie poczuć zapachu Maegwin