Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Mieli dwie córki zamężne, a te córki z kolei miały ciągle rosnącą liczbę dzieci, które bez względu na płeć nazywały przeważnie Niunie. Moją wybraną przyjaciółką była Marta Batorowska, wnuczka Józefa, która się urodziła tego samego roku, miesiąca i dnia, co ja. Poza zabawami zaczęły się dla mnie od razu pierwszej wiosny zajęcia, których dotąd nie znałam. Ojciec przywiózł do nas kiedyś Miriama Przesmyckiego, który miał dom ze wspaniałym ogrodem w Chyliczkach. Jeździliśmy tam potem wielokrotnie, kolejką było tam od nas bardzo niedaleko. To był dziwny dom, wielki, ciemny wewnątrz i pomalowany na czerwony kolor, otoczony pięknym parkiem i ogromnym ogrodem owocowym. Nazywał się "Samotnia". Tam, bliżej rzeczki Jeziorki, była bez porównania lepsza ziemia niż u nas, gdzie wszędzie, gdzie się kopało, był złocisty piasek. Ale nasz ogród trzeba było jednak urządzić, chociaż rosło tam już trochę ozdobnych krzewów. Toteż pod jesień ojciec od Miriama zaczął przywozić drzewka owocowe, na specjalną mamy prośbę szary wiotki turecki bez i inny, ciemnofiołkowy z grubszymi, skórzastymi liśćmi, krzaki jaśminu do obsadzenia płotu, veigelię z różowymi kieliszkami i białą spireę. Drzewa owocowe sadził ojciec z tyłu domu, było tam kilka jabłoni, grusze wysokopienne i karłowate, różowa czereśnia i złota renkloda. Przed oknami posadził nawet dwa włoskie orzechy. Jakoś się te wszystkie drzewka przyjęły, mimo sąsiedztwa brzóz, dębów i sosen. Kupowaliśmy też, aby je siać wiosną, nasiona maciejki i rezedy, miały być posadzone wszędzie floksy, balsaminy i biały tytoń pachnący. Całą zimę cieszyliśmy się na to, co nam nasze własne, u nas urodzone wzejdzie wiosną i zakwitnie. Pośrodku klombu był krzak piennej czerwonej róży z maleńkimi kwiatami w takiej masie, że ciężkie gałęzie zwisały do ziemi i tworzyły okrągłą kopułę. Mama ponad wszystko uwielbiała róże, więc posadziliśmy je, pnące, różowe, rozpięte na zielonych drewnianych kratach przy murach. Była także brzoskwinia między oknami stołowego na południowej ścianie, ale nie pamiętam, aby dała kiedykolwiek owoce. Ale to już była wiosna następnego roku, tymczasem pierwszą naszą zimę spędzaliśmy w tym domu. Piece grzały, Ludwika rozmawiała co rano z ogniem, "który ją lubił". Pamiętam wieczór, a raczej zmierzch przed Wigilią tego roku. Światła nie zapalono jeszcze, więc ośnieżony ogród za oknami widać było wyraźnie w szafirowym zmroku. Siedziałam na podłodze w bibliotece i usiłowałam oglądać znane na pamięć ilustracje wielkiej księgi w niebieskiej oprawie - "Napoleon, Legiony, Księstwo Warszawskie". Nie mogłam się już doczekać tej Gwiazdki, tej Wigilii, tej choinki. Było coraz ciemniej i nic się nie działo. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich ojciec. Podniósł mnie lekko w powietrze za łokcie i powiedział swoim niskim, czułym głosem: "Zostaw to, chodź, będziemy sobie teraz chwilkę czytali "Pierścień i różę", chcesz?" Było dobrze, wygodnie i ślicznie w tym domu, tylko już muzyki babci w nim nie było, jej czarne pianino z mosiężnymi ruchomymi lichtarzami stało nieme w naszym pokoju. Goście przyjeżdżali, rodzice jeździli do Warszawy, a ja odprowadzałam ich na stację kolejki