Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
I sznury, i stalowe linki, i żelazny balkon zwariowanie wysoko ponad sceną, i ludzie krzątający się na żelaznym balkonie, nierealni pośród zawieszonych u stropu chmur z aniołkami i kryształowych świeczników. W półmroku kulis wszystko jest ogromnie poważne, tajemnicze, groźne, i to jest właśnie ten prawdziwy smak teatru. Gdyby Joanna wyszła teraz w jasno oświetlony dzień, gdyby stanęła na ulicy, przez którą przelewa się jesienne słońce, może wszystko byłoby mniej ważne, mniej męczące. Może... Joanna stoi oparta plecami o gaśnicę pianową, zeskrobuje paznokciem lakier odpryskujący z gaśnicy i słucha głosu Romana, który płynie z daleka, poprzez kotary. — Dlaczego właśnie tak jest? — myśli Joanna. — Dlaczego nie chce mnie ten mężczyzna, którego ja tak bardzo chcę. Nic się nie liczy. Żadna moja dobrze zagrana rola. Wszystko jest mało ważne. Chcę go i to jest najważniejsze. Nie chcę dobrych ról. Niech nikt nie pada przede mną plackiem. Niech nikt się nie zachwyca, niech tylko on pójdzie ze mną do kina. Czy nie może przyjść i powiedzieć mi to? Że chce pójść ze mną do kina? Nie może. Nie chce. On mnie nie chce. Kim jest ta mała, która znów tutaj za kulisami czyta książkę? Nikim. Jeżeli w recenzjach wymienia się jej nazwisko, to tylko wspominając, że brała udział w przedstawieniu. Ona może sobie spokojnie czytać książkę, bo wie, że jemu się podoba. To jasne, że on sobie ją wybierze. Zawsze trzeba czekać, aż oni nas sobie wybiorą. Ja! Ja też muszę na to czekać. Ja muszę czekać! A on mnie nie wybierze. Jestem idiotką! Kim jest ten człowiek, żeby na niego czekać? Żeby czekać na jego łaskawy gest...? No, no, bez oszustw, wstyd się przyznać, ale przyznajmy się: oczywiście że bym czekała, tylko... on mnie nie wybierze. To jasne. Okropnie duszno robi się za kulisami. Joanna wychodzi na korytarz. Musi zapalić. Stoi tam już Staszek, ten który przedwczoraj odszedł od Teresy i zamieszkał z Marią. Staszek również pali papierosa, wypuszczając dym małymi pyknięciami. Joanna siada na schodkach. — Co ci jest, Jo? — pyta Staszek zapatrzony w kółka dymu. — Nic mi nie jest. Dlaczego miałoby mi coś być? — Nie śmiejesz się... — Z czego mam się śmiać? Nie jestem „kopnięta”, żeby śmiać się bez powodu. — Nie uśmiechasz się do mnie. — Staszek obejmuje Joannę i siada obok niej na schodkach. — Biedna, stara Jo. Wszyscy jesteśmy okropnie biedni. Wypiłabyś jedną wódkę? — Nie. Nie pijam przed południem. I wcale mi się nie chce pić. Co ty sobie znowu ubzdurałeś? Że ja chcę zapijać jakieś smutki? Nie mam żadnych smutków. Świetnie jest. Jestem w znakomitym nastroju. — To bardzo niedobrze. Znowu musiałaś skręcić kark przy jakiejś okazji, jeżeli jesteś w takim świetnym nastroju. — Dajże ty mi spokój i powiedz, o co ci chodzi? Przecież widzę, że umierasz z chęci, żeby się wybeczeć na moim ramieniu. No...? — Mieszkam u Marii... Od wczoraj — zaczyna Staszek. — Wiem. 58 — Co się dzieje z Teresą? — Staszek zaczyna się jąkać, bo jest zdenerwowany. — Widziałaś się z nią? — A co ciebie to obchodzi? Mieszkasz u Marii, więc dlaczego interesuje cię, co się dzieje z Teresą? — Myślisz, że to się da tak załatwić? — Staszek zakleja śliną pęknięty papieros. — Za jednym zamachem? — Już załatwiłeś. Zdecydowałeś, że odchodzisz i odszedłeś. Wszystko jest więc załatwione. Teraz, skoro już wszystko się stało, nie rozcinaj włosa na czworo. — Ale nie mogę przestać myśleć. — Papieros rozleciał się całkiem, więc dał spokój zaklejaniu. — Co się stanie z Teresą, kiedy mnie przy niej nie będzie? — Dobrzy sobie jesteście, wy, mężczyźni — wścieka się nagle Joanna. — Rzucacie nas, a potem przeżywacie szlachetne męki. Jeżeli byłeś świnią wobec Teresy, bądź przynajmniej uczciwy wobec Marii i myśl teraz o niej. Kiedy sprawy mają się tak jak teraz, jesteś świnią wobec jednej i drugiej. — Wiesz, najchętniej to bym był z jedną i drugą. — No przecież mówię, że jesteś świnia. — Mówię ci, Jo, szczęśliwa jesteś, że nikogo nie kochasz. — Tu Staszek popadł w bezkresną zadumę. Joanna odwraca się do niego gwałtownie. — Ejże! Głupi jesteś. Zawsze kogoś kocham. Nie umiałabym żyć, żeby kogoś nie kochać. Kiedyś nawet kochałam się w tobie. Teraz Staszek patrzy na Joannę, można powiedzieć, z wyrazem „baraniego zdziwienia” i mówi zupełnie bez związku: — Jestem bydlę, wiesz, Jo? — Normalna sprawa — przytakuje głową Joanna. — A teraz zobacz, czy nas tam nie potrzebują na scenie? Coś tam długo trwa. Staszek wstaje i wtedy właśnie wchodzi Roman. Oznajmia, że poprawiają coś przy dekoracji i można dziesięć minut spokojnie posiedzieć. Siada obok Joanny i prosi o ogień. Joanna rozsypuje zapałki. Zaczyna się śmiać po wariacku i wygadywać coś o zartretyzmowanych rękach. Roman rozwala się na schodach i zapytuje, czy znają dowcip o papieżu i Żydzie? — Znamy, znamy — odpowiada Staszek. — Co chwila go ktoś opowiada. — Ja nie znam — protestuje Joanna. — Chcę usłyszeć ten dowcip. Staszek spogląda podejrzliwie na Joannę, mógłby przysiąc, że opowiadał jej go wczoraj. — No więc — zaczyna Roman — spotyka się Żyd z papieżem i pyta: — Czy pan ksiądz jest rzeczywiście zastępcą Boga na ziemi? — Tak — odpowiada papież. — Ale czy takim prawdziwym? Takim najprawdziwszym? — Jestem prawdziwym zastępcą Boga na ziemi — potwierdza papież. — W takim razie proszę tu jest rachunek za ostatnią wieczerzę... — Och! Genialne! — wykrzykuje Joanna. — Oskara dla faceta, który wymyśla takie dowcipne rzeczy. Przez drzwi wychyla się głowa inspicjenta. — Scena gotowa. Możemy jechać dalej. Proszę na scenę, panie Romanie. Roman wychodzi zostawiwszy w popielniczce nie dopalonego papierosa. Joanna patrzy, jak pomału spala się do końca, potem ze złością przydusza palcem niedopałek