Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Oddział A stracił cztery okna, a blacha na dachu w kilku miejscach zwinięta była w rulon. Dwa bungalowy mieszkalne zostały obrócone w gruz, a ściany pozostałych leżały na ziemi. Oddział B uchował się nietknięty, bez draśnięcia. Wszędzie na wyspie było widać nagie, ostre czubki drzew z odłamanymi koronami. Powietrze znów stało się ciężkie i zastygłe. Miarowo siąpiła mżawka. Na brzegu walały się śnięte ryby. Kiedy rano wyszli na zewnątrz, w łączniku natknęli się na podrygującą na chodniku flądrę, jednym smutnym, wyłupiastym okiem spoglądającą w stronę morza. Teddy i Chuck patrzyli, jak McPherson wraz ze strażnikiem podnoszą przewróconego na bok dżipa. Po włączeniu zapłonu udało się McPhersonowi uruchomić silnik dopiero za piątym razem i zaraz wyjechał z rykiem przez bramę. Po minucie Teddy dojrzał dżipa pokonującego pochyłość za szpitalem, zmierzającego w stronę fortu. Na teren szpitala wszedł Cawley, przystanął, żeby podnieść odłamek ze swojego dachu, popatrzył na niego i rzucił go na mokrą ziemię. Dwukrotnie omiótł spojrzeniem Teddy’ego i Chucka, zanim rozpoznał ich w białych strojach posługaczy, czarnych pelerynach przeciwdeszczowych i kapeluszach. Posłał im ironiczny uśmiech i już kierował się w ich stronę, kiedy z budynku wyłonił się lekarz z przewieszonym przez szyję stetoskopem i zaraz do niego podbiegł. – Dwójka wysiadła. Nie możemy jej naprawić. A mamy dwóch pacjentów w stanie krytycznym. Nie uratujemy ich, John. – Gdzie jest Harry? – Harry próbuje przywrócić napięcie, ale bez powodzenia. Jaki pożytek z zasilania awaryjnego, jeśli podczas awarii niczego nie zasila? – Dobra, zajmiemy się tym. Lekarze pospiesznie weszli do środka. – Nawalił im generator awaryjny? – zdziwił się Teddy. – Najwyraźniej takie rzeczy się zdarzają w czasie huraganu – doszedł do wniosku Chuck. – Widzisz gdzieś włączone światła? Chuck obejrzał okna. – Nie. – Cały system padł? Jak myślisz? – Całkiem możliwe – odparł Chuck. – To by znaczyło, że ogrodzenie też. Chuck wyłowił butem jabłko z wody i podniósł. Zamachnął się do tyłu i robiąc wykrok do przodu, cisnął nim o mur. – Rzuuut pieeerwszy! – zawołał i zwracając się do Teddy’ego dodał: – Tak, to by znaczyło, że ogrodzenie też. – I pewnie wszystkie zabezpieczenia elektryczne. Drzwi. Bramy. – Miłościwy Boże, miej nas w swojej opiece – powiedział Chuck; podniósł następne jabłko, przerzuciłje nad głową i złapał za plecami. – Czyżbyś miał ochotę wybrać się do fortu? Teddy wystawił twarz na siąpiący deszcz. – Wymarzony dzień na taką wyprawę. Na teren szpitala wjechał dżip, rozbryzgując kołami wodę. Siedzący za kierownicą komendant, któremu towarzyszyło trzech strażników, zauważył Teddy’ego i Chucka stojących bezczynnie na dziedzińcu i ten widok najwyraźniej go rozdrażnił. Wziął ich za posługaczy, domyślił się Teddy, tak jak wcześniej Cawley, i zirytował się, że wałęsają się bez grabi czy pomp. Ale zaabsorbowany ważniejszymi sprawami, pojechał dalej, patrząc prosto przed siebie. Teddy uświadomił sobie, że nie słyszał jeszcze głosu komendanta, i zastanawiał się, czy jest ciemny jak jego włosy, czy jasny jak jego cera. – No to w drogę – powiedział Chuck. – Trzeba wykorzystać sprzyjające okoliczności. Teddy ruszył w kierunku bramy. Chuck dogonił go po chwili. – Zagwizdałbym, ale zaschło mi w gardle. – Masz pietra? – spytał Teddy żartobliwie. – Robię w portki ze strachu, tak to się chyba mówi – rzekł Chuck, miotając kolejnym jabłkiem. Doszli do bramy. Trzymający przy niej straż wartownik miał chłopięcą twarz i okrutne oczy. – Wszyscy posługacze mają się zgłosić u pana Willisa w biurze administracji – oznajmił. – Jesteście przydzieleni do sprzątania. Chuck i Teddy spojrzeli po swoich białych koszulach i spodniach. – Jajka a la Benedict [Jajko podawane w opiekanej bułeczce z kanadyjskim bekonem i sosem Hollandaise.] – powiedział Chuck. Teddy skinął z aprobatą. – Dziękuję. Właśnie się zastanawiałem. A lunch? – Reuben [Tradycyjna przystawka reuben składa się z plastrów wołowiny i sera szwajcarskiego na żytniej grzance, polanych sosem tysiąca wysp] z cienko pokrojonymi plasterkami wołowiny lub indyka, do wyboru