Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
W Mocarstwie go schwytaj¹. Do kolonii nie ma ochoty wyruszyæ, zreszt¹ i tak by mu siê nie uda³o. Czyli przez Imperium Osmañskie. I droga prawie prosta, i najbezpieczniej! - Co przez Imperium Osmañskie? - spyta³em, nic nie rozumiej¹c. Medyk westchn¹³. - Ilmarze, Markus nale¿y do tych ludzi, którzy podnosz¹c nogê, ju¿ wiedz¹, gdzie j¹ postawi¹. Powiedz... czy nigdy nie rozmawia³ z tob¹ o ziemi judejskiej? - Nigdy. - Wiêc to pewne. O tym w³aœnie myœla³. - Masz racjê, stary lisie! - wykrzykn¹³ Antoine. - Masz racjê! - Po co mia³by iœæ do Judei... - zacz¹³em i zamilk³em, bo zrozumia³em. - Czy jest Zbawicielem, czy Kusicielem, nie ma dla niego innej drogi! - zawo³a³ wysokim g³osem Jean. - Rozumiesz, Ilmarze? Myœlisz, ¿e aby nabraæ mocy, Markus musi zmê¿nieæ? To kwestia trzeciorzêdna! Bez wzglêdu na to, gdzie i jak bêdzie siê kryl, ci¹gn¹æ go bêdzie do Judei! - Po co? - zapyta³ têpo Jens. - ¯eby móg³ zrozumieæ, kim jest - zamiast Jeana, który klasn¹³ zirytowany w rêce, odpowiedzia³ jego stary przyjaciel. - ¯eby dojœæ tam, sk¹d zacz¹³ swoj¹ drogê Zbawiciel. - Albo tam, gdzie przepowiedziano Kusicielowi walkê ze Zbawicielem - wyszepta³ Jens. - Do Megiddo. - To jeszcze nie wiadomo - uci¹³ Jean. - Ale ruszy przez ziemie osmañskie... Imperium nie podlega Mocarstwu, a jednoczeœnie nie knuje intryg, ¿yje sobie spokojnie, modli siê do swojego boga... Ilmarze! Którêdy byœ jecha³ do Imperium Osmañskiego? Gdy ciê szukaj¹, gdy masz niewiele pieniêdzy, gdy trzeba siê spieszyæ? - Przez Panoniê - odpowiedzia³em bez zastanowienia. - Z jednej strony granica Chanatu, na której skupiona jest cala uwaga. Za to z Osmanami teraz jakby spokojnie... Nie s¹dzê, ¿eby zbytnio pilnowali granicy. - To ju¿ prawie piêædziesi¹t lat, odk¹d pretorianie st³umili bunt w Aquincum - przyzna³ mi racjê Jean. - Naród siê tam teraz nie buntuje, za to Dom nie cieszy siê sympati¹ mieszkañców Panonii. Gdyby ktoœ popatrzy³ na nas z boku, pewnie nie powstrzyma³by siê od œmiechu. Czterech mê¿czyzn siedz¹cych przy stole i kiwaj¹cych sobie g³owami. Nikt nie znalaz³ argumentu przeciw. Albo odgadliœmy, albo wszyscy jednoczeœnie pope³nialiœmy b³¹d... - No, ciekaw jestem, jak odnaleŸæ Markusa w Panonii! - Postanowi³em zburzyæ tê ogóln¹ radoœæ. - Nawet jeœli ukrywa siê w³aœnie w Aquincum. W Miraculous spotkaliœmy siê tylko dlatego, ¿e sam nas szuka³. Jean westchn¹³. - Tutaj ju¿ ci niczego doradziæ nie mogê. Szczegó³y bêdziesz musia³ rozwi¹zywaæ sam. Na miejscu. Przechwycisz Markusa w Panonii - dobrze. A jeœli nie - ruszaj do Judei. Tak czy inaczej, on musi tam przyjœæ. - W Judei ³atwiej go odnaleŸæ - powiedzia³ cicho Antoine. - To kraj pustynny i smutny, jego lud ¿yje z ciê¿kiej ch³opskiej pracy. Trudno siê tam ukryæ obcemu, choæ bez powodu krzywdy mu nie wyrz¹dz¹. - By³eœ tam? - zapyta³em. - Tak. Lataliœmy... gdy trwa³y starcia z Osmanami... Spodziewa³em siê us³yszeæ d³ug¹ i piêkn¹ historiê, ale Antoine zamilk³. Pewnie opowieœci o wojnie lubi³ znacznie mniej ni¿ te o pokoju. - Ilmarze, mój kochany, zamknij okno - poprosi³ Jean. - Och³odzi³o siê... Wsta³em pos³usznie, pogodzony z rol¹ ch³opca na posy³ki. - Wyruszycie jutro - powiedzia³ ostro Jean, gdy ja mocowa³em siê z oknem. - Masz w tej materii spore doœwiadczenie, sam zdecydujesz, kogo bêdziecie udawaæ - ty i Antoine. - Ja i Antoine? - Nie zrozumia³em. - Zarówno Stra¿, jak i Koœció³ szuka dwóch m³odych mê¿czyzn - wyjaœni³ Jean. - Albo ciebie i Jensa oddzielnie, albo grupy, w której bêdzie dwóch mê¿czyzn podobnych do was z opisu. Moim zdaniem najbezpieczniej bêdzie przedzieraæ siê do Aquincum dwiema grupami - ja z Jensem - starzec uœmiechn¹³ siê szeroko do zakonnika - i ty z Antoine’em. - Nie wierzê - wymamrota³ Antoine. - Nie tylko mnie gnasz na koniec œwiata, ale i sam masz zamiar oderwaæ ty³ek od fotela? Na twarzy Jeana pojawi³ siê uœmiech tak b³ogi, jakby stary baron dosta³ ca³y Bagdad dla siebie, odnalaz³ zaginionego nastêpcê rodu i otrzyma³ nowy tytu³. - Antoine, jak wiesz, zawsze by³em dobrym lekarzem... - To zdanie ci¹gle dŸwiêczy mi w uszach... - burkn¹³ Antoine. - Owszem. Od dnia kiedy przyniesiono do mnie m³odego awiatora, który z³ama³ sobie wszystko, co tylko móg³ z³amaæ. I który chyba nie skar¿y³ siê na leczenie, mimo ¿e rzadko mia³em okazjê zajmowaæ siê chirurgi¹. Antoine uœmiechn¹³ siê. - Kontynuuj¹c, jestem dobrym medykiem - powtórzy³ Jean i obrzuci³ nas zarozumia³ym spojrzeniem, jakby pyta³: „Œmia³o, œmia³o, mo¿e ktoœ jest innego zdania?”. Nikt nie by³. - I znam samego siebie lepiej ni¿ jakiegokolwiek chorego. Zosta³ mi rok ¿ycia, drogi Antoine. Jeœli Siostra pozwoli - dwa. Nie wiêcej. I nie mam na tym œwiecie niczego ani nikogo, dla kogo warto by³oby ¿yæ. Sam niegdyœ rozpocz¹³em tê historiê... - Niby jak? - zapyta³ nerwowo Jens. W towarzystwie Jeana wyraŸnie czu³ siê nieswojo, a perspektywa wspólnej podró¿y wzbudza³a w nim niemal panikê. - Pomog³em Markusowi przyjœæ na œwiat - oznajmi³ Jean. - Mo¿liwe, ¿e gdyby przyjació³ce W³adcy przydzielono innego medyka, nie musielibyœmy tu teraz siedzieæ. A wiêc, muszê zobaczyæ, jak siê ta historia skoñczy. Przynajmniej tyle, ile zd¹¿ê