Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jak pan chce, to niech pan pisze. Zaraz, przetwarzać, trzecia osoba liczby mnogiej, przetwarzają. Ogród, ogród w pierwszym przypadku. Ścięgno, mięsień, powinno być rodzaj żeński, raz, dwa trzy... Szósty przypadek, pocztą! Co? Przetwarzają ogród pocztą? Patrzyłam na nich w kompletnym osłupieniu. Obydwaj, major i Diabeł, wyglądali na coraz bardziej zainteresowanych. - Szukaj dalej - powiedział Diabeł. - Może ma być inna kolejność? Nieco oszołomiona dziwolągami, ale bardzo zaintrygowana, zaczęłam przeglądać słownik od początku, mamrocząc pod nosem cały program języka polskiego szóstej klasy szkoły podstawowej. Zresztą nie wiem jak teraz, ale ja się tego uczyłam w szóstej klasie. - Liczba pojedyncza, siódmy przypadek, miejscownik - w kuchni. Podmiot - laboratorium. Liczba pojedyncza, rodzaj nijaki - nowe. W kuchni nowe laboratorium?! Siódmy przypadek, liczba pojedyncza - w żarciu. Żarcie z kuchnią, nawet pasuje. Znów podmiot, powinien być rzeczownik, jest! Przemyt. Sklep rodzaju żeńskiego, czwarty przypadek, kogo co... Heroinę! Podniosłam głowę znad słowników. A więc to to?! Dobry Boże! Nareszcie się dowiedziałam, co to za afera wykończyła Alicję! Przemyt narkotyków!!! Przez chwilę byłam tak wstrząśnięta tym odkryciem, że nie mogłam nic powiedzieć. Przewrót, który dokonał się w moim umyśle, był zbyt gwałtowny. Cóż za idiotyzm czepiać się tego szpiegostwa jak rzep psiego ogona, tyle mam z tego, że mnie doszczętnie ogłupiło! Ale znów przemyt i Alicja?... Skąd?! I do tego jeszcze narkotyki?! Cóż za jakiś potworny zbieg okoliczności musiał zaistnieć, żeby ją w to wciągnąć, przecież ona samej myśli o kontrabandzie unikała jak morowej zarazy! - Dlaczego mi tego od razu...? - zaczęłam mówić z gniewem do Diabła, ale nagle urwałam i przyjrzałam się im ciekawie. Obaj z majorem wyglądali, jakby z nagła blask zaczął im bić ze środka. Oblicza mieli wniebowzięte i przez moment oczekiwałam, że padną na kolana i zawiodą dziękczynne pienia. Nic takiego jednak, niestety, nie uczynili. - Czytaj dalej! - zawołał Diabeł niecierpliwie, tak jakbym w połowie przerwała sensacyjną powieść. Obleciał biurko dookoła i pochylił się nad kartką, na której major pisał. Sama szalenie zaciekawiona szukałam dalej w słowniku, operując zasadami gramatyki coraz sprawniej. - Idzie - powiadomiłam ich. - Sklepu. Prawdziwego sklepu, w drugim przypadku. Uciec, bezokolicznik. Róża, zaraz, to ma być przymotnik, czekajcie. Różana chyba, bo różowa jest oddzielnie. Coś tu jeszcze jest. Przy owej róży, zasygnalizowanej w angielskim słowniku hasłem "kozioł", obok informacji, że "kozioł" ma być przymiotnikiem rodzaju żeńskiego, widniało jeszcze coś nieczytelnie nabazgrane. Najbardziej przypominało to "gade", co po duńsku oznacza ulicę. Taką samą gade znalazłam przy ogrodzie, nieco wyraźniejszą. - Nigdzie więcej nie ma gade... zaczęłam. - Szukaj dalej! - krzyknął na to Diabeł. Westchnęłam i dojechałam do końca słownika. Znalazłam jeszcze "do", "na", "zamierzam" i "chmiel", który powinien być przymiotnikiem. Major z Diabłem już zaczęli porządkować zdania, okazałam się jednak w tych ćwiczeniach gramatycznych znacznie od nich lepsza i bez oporu przyjęli moją pomoc. Wyszło nam wszystko nawet nieźle, tylko ta dziwna, różana ogród do niczego nie pasował i chmiel pętał się luzem bez wyraźnego przydziału. Niewątpliwa część tekstu brzmiała: "Przemyt idzie pocztą", "Przetwarzają heroinę" i "Zamierzam uciec"