Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Co chciaBe[ tam zobaczy? Jest teraz zima, [nieg, mróz. Pojedziemy wiosn. Na wiosn bdzie co oglda. - Aatwo ci mówi. Jezdzisz sobie, kiedy chcesz, a ja nie byBem ani razu. - Chcesz, |ebym si czuBa odpowiedzialna za to, co si staBo? PopatrzyB na mnie rozbrajajco. - Nie chc. - Wic nie wracajmy do tego. Jeste[ w szpitalu, masz odpoczywa i nabiera siB. Musisz zrobi wszystko, |eby jak najszybciej wróci do domu, wic nie kombinuj, bdz grzeczny i sBuchaj doktorów. Ja teraz pójd z nimi porozmawia i dowiem si wszystkiego. - Traktujesz mnie jak maBe dziecko - powiedziaB obra|ony. - Mnie chodzi tylko o twoje dobro. Nie chc, |eby[ si denerwowaB. - To nie jest sprawa nerwów - o[wiadczyB szczerze. - A wic czego? - nie rozumiaBam. OtarB dBoni dwie Bzy spBywajce po twarzy. - Nie przypuszczaBem, |e bdzie tak ci|ko - mówiB, cho BamaB mu si gBos i dr|aBy rce. - Czuj si teraz obco, jakbym |yB w cudzym [wiecie i tylko na chwi- 180 l. Wierz w cud, |e za kilka dni przyjedziesz do nas i powiesz, |e koniec wygnania, |e nareszcie wracamy do domu. - OdwróciB gBow w stron okna i zamilkB. CzuBam si podle. Nie wiedziaBam, co odpowiedzie. A wic na mnie spoczywa caBa odpowiedzialno[. Karol byB usprawiedliwiony, bo nie do niego nale|aBo ostatnie sBowo. To ja powiedziaBam: Tak, sprzedajemy! BaBam si spojrze ojcu w oczy. Nagle dotarBo do mnie, |e nic si ju| nie da zrobi, szlus, kropka, koniec. Jednym sBowem zniszczyBam |ycie rodziców, a teraz niszcz swoje, bo na odzyskanie wewntrznego spokoju nie mogBam na razie liczy. - Wrócisz jeszcze? - ojciec przerwaB kBopotliw cisz. CzuB, |e okrutna byBa dla mnie jego prawda. - Nie chciaBem ci tego powiedzie - tBumaczyB skruszony. -Jako[ samo wyszBo. RozkleiBem si, przepraszam. - PoklepaB mnie po dBoni. - Nie jest a| tak zle - powiedziaB z u[miechem. - Troch przesadziBem. PróbowaB podnie[ mnie na duchu i doda otuchy, ale nic ju| nie mogBo cofn wydarzeD sprzed kilku miesicy. W pierwszym odruchu wyrzuciB z siebie caBy |al. Teraz próbowaB mnie uspokoi, lecz nie na wiele to si zdaBo. SBowa prawdy byBy jak garb, który przyprawiB mi ju| na caBe |ycie. -Wróc na pewno - odpowiedziaBam nie[miaBo i |eby si odwzajemni, pogBaskaBam ojca po siwej gBowie. CzekaB na to jak maBe dziecko.  %* Wieczorem atmosfera w domu troch si poprawiBa. Mama ogldaBa w telewizji jaki[ program na |ywo. CzuBam, jak po relacjach ze szpitala rozkwitBa. ByBa swobodniejsza, a nawet nieco pobudzona. DostaBa porcj radosnych wie[ci i odzyskaBa wiar, |e jeszcze nie wszystko stracone. Mnie byBo niezbyt wesoBo. Wci| miaBam w uszach sBowa ojca i widziaBam te Bzy. Nigdy przy mnie nie pBakaB. To byB pierwszy raz. Nawet wtedy, gdy umarB Cezary, nie uroniB Bzy, 181 ani kiedy Marek wyjechaB z kraju. Nawet wtedy nie pBakaB. Dopiero dzisiaj. {al po utracie ogrodu okazaB si silniejszy. Trudno byBo zrozumie. A przecie| ja te| cierpiaBam. Moja tsknota wcale nie byBa mniejsza. Do Agnieszki zadzwoniBam po powrocie ze szpitala. ZbyBa mnie jednym zdaniem, obiecujc, |e si skontaktuje