Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jeden policjant pilnował przestępcy, który obmywał nogi z piasku pod pompą, drugi szedł w głąb lądu, wymachując muszlą. Byłabym go dopadła, wydarła mu skarb, niekoniecznie przemocą, z wszelką policją dotychczas umiałam się dogadać, już ruszyłam ku niemu, ale powstrzymała mnie Beatricze. — Niech się pani opamięta! — poprosiła rozpaczliwie. — Niech się pani zastanowi, co pani robi, pani wyjedzie, a ja tu zostanę…! Zrozumiałam ją, ustrój był nam wspólny, wpatrzona w policjanta zachłannym wzrokiem, prawie płacząc, dałam spokój i do dziś tego odżałować nie mogę! Wszyscy chyba pojmują, że muszla kupiona zwyczajnie w sklepie to nie to samo… No właśnie, a propos ustroju. Hotele były w porządku, pohiltonowskie, nie zdewastowane, łazienki–szał, wanny wpuszczane w podłogę, klimatyzacja… To, że u mnie w pokoju klimatyzacja zaczęła grzać i śmierdzieć, stanowi drobiazg niegodzien uwagi, zmieniono mi pokój od razu na inny, na tym samym piętrze, żebym nie musiała się daleko przenosić. W jadalni na dole zimno było jak w psiarni, sama przyjemność, ustrój objawił się tuż obok, oczywiście w wychodku. Specjalnie poszłam sprawdzić i z miejsca skojarzył mi się z barem „Frykas” w naszym Super Samie. Te same uroki, podobny stan. Zainteresowałam się tymi na mieście. Pewnie, że Związku Radzieckiego nie sięgały, ale ustrój z nich można było odgadnąć od pierwszego wejrzenia. Przypominam uprzejmie, że Kuba z nami nie graniczy… Zdaje się, że kwitły u nich akurat nasze lata pięćdziesiąte. Żaden Kubańczyk nie miał prawa wejść do żadnego hotelu, chyba że był zatrudniony i miał specjalne zezwolenie, w wejściu pilnował wykidajło i nawet ja w nim dostrzegłam tajniaka. Nie wolno było pytać, gdzie mieszka ta brodata… pardon, Fidel Castro. Mieli kartki, na te kartki mogli kupić rocznie cztery pary majtek i dwie pary butów, innych produktów nie pamiętam. Salony z wolną sprzedażą prezentowały ceny wielokrotnie wyższe i nikogo nie było na to stać. Wydawnictwa nie miały papieru. Stara Hawana zaczynała się sypać, nie tknięta remontem od Zatoki Świn, wszędzie widziałam oblatujące tynki, wyrwane z zawiasów okna i drzwi, oberwane balkony, cudowne koronkowe hiszpańskie budownictwo w ruinie. Dawne kafejki, restauracyjki i sklepiki na przedmieściach pozabijane deskami, co robiło wrażenie miasta po zarazie. Ogony do własnych owoców, jak u nas do arbuzów, obok stoiska kapiące obfitością, wyłącznie za dolary. Nawet byłam zadowolona, że tych dolarów nie wzięłam, bo dokonałam przeliczeń i wyszło mi, że jest to najdroższy kraj świata. Nie umarłam na mieście z pragnienia wyłącznie dzięki Beatricze. Albo kazała mi się nie odzywać i udawać Kubankę, albo wykrzykiwała, że Polonia to jest socjalista, komunista, rewolucjonista i mam prawo wypić mechito za peso. W życiu nie byłam taką rewolucjonistką jak wtedy, ale dla ratowania życia zgadzałam się być czymkolwiek. Niszczyli tę zachwycającą wyspę wszelkimi siłami. Gdziekolwiek pojawiał się jakiś ślad przemysłu, jakiekolwiek roboty, pozostawała po nich ziemia jak po wybuchu nuklearnym. Zniweczona roślinność, połamane kikuty uschniętych drzew, czarny grunt, wyjałowiony doszczętnie. Jakiś głupek dumnie pokazywał mi na autostradzie pozostawione na pamiątkę przejazdy z budkami, gdzie się kiedyś płaciło, i tłumaczył, że proszę jak im dobrze, dawniej jeździli autostradą za pieniądze, teraz jeżdżą za darmo. Beatricze, na szczęście, akurat obok nie było i nie mogłam mvi zwrócić uwagi, że niegdyś tę autostradę ktoś utrzymywał w idealnym stanie, a teraz widzę dziury łatane polskim asfaltem, smoła z niego tryska na czubki palm kokosowych. Jeszcze trochę i będą mieli ruski przełom. Statystycznie sto sześćdziesiąt osób dziennie uciekało z tego raju łódkami na Florydę. Nikt jakoś nie uciekał z Florydy na Kubę, żeby wyrwać się z kapitalistycznego piekła, aczkolwiek Amerykanie wcale nie pilnowali. Interesowały mnie kokosy, które leciały z palm przy samej szosie i rozbijały się o ziemię, postanowiłam znaleźć sobie kilka słabo popękanych. Z żoną czeskiego pisarza i Beatricze pojechałam na Varadero, kokosami zamierzałam zająć się w drodze powrotnej i nawet namówiłam do tego Czeszkę. Pomysł jej się spodobał. Wynajęłyśmy kabinę nad basenikiem, zamknęłyśmy w niej rzeczy i poszłyśmy na plażę. Wszystko było świetnie aż do chwili, kiedy należało wracać. W czeskiej ambasadzie miało się odbyć jakieś party, a może nawet ważniejsza uroczystość, żona pisarza umówiona była o określonej godzinie, dołożyłyśmy odrobinę czasu na te kokosy i ruszyłyśmy ku kabinie. Kabina była zamknięta, klucza gościom nie dawano, bo istniał tylko jeden do wszystkich drzwi Zaczęłyśmy szukać faceta z kluczem. Nie było go nigdzie, reszta obsługi obiektu okazywała lekkie zmieszanie i wreszcie Beatricze zdobyła informację. Facet się urżnął i zgubił ów klucz, możliwe, że wpadł mu do wody, albo co. Zażądałyśmy otwarcia drzwi jakimkolwiek innym sposobem, przy czym, ze zrozumiałych względów, największą energię wykazywała Czeszka. Czekając spełnienia naszych żądań, nerwowo siedziałyśmy na ławeczce w cieniu. Przyszło dwóch młodych facetów, obejrzeli drzwi, zajrzeli do środka przez rozstaw między listwami i zaproponowali, żeby poczekać, aż ten od klucza wytrzeźwieje. Czeszka zaprotestowała bardzo gwałtownie. Faceci oddalili się i wrócili po bardzo długim czasie, przynosząc ze sobą łyżkę, widelec, śrubokręt i zdaje się, że klucz do konserw. Przystąpili do prób otwarcia