Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Z wyrazu jej twarzy odczytał, że jest gotowa od razu wbić mu w gardło rytualny sztylet, który miała przy pasku. Oczywiście nie mógł się poruszyć. Kot ponownie trzymał go na uwięzi. Oczy Solaris jarzyły się blaskiem wściekłości, która nawet jego, zahartowanego w bojach weterana, mogła przyprawić o dreszcz. Jej twarz była biała jak śnieg za oknem, ale ręce nie drżały. - Daj mi powód, dlaczego ja nie muszę cię zabić, jak ty zabiłeś mój przyjaciel - wypluła z siebie w ciężko akcentowanym hardorneńskim. "Nieźle, zważywszy, że najpewniej nie uczyła się go za długo." Myśli biegały mu po głowie. Co powinien jej powiedzieć? Co mógłby jej powiedzieć? W co uwierzy? Prawdopodobnie w nic. Nie, nie było sensu bronić siebie i swojego postępowania. Szukanie wymówek nie obroni go. Gdyby mógł, wyprostowałby się w krześle. Skoro nie mógł tego zrobić, spojrzał jej prosto w oczy. Zapewne znów jest zmuszony mówić prawdę, więc dlaczego nie miałby od niej zacząć? - Nie mogę - powiedział odważnie. - Według prawa twojego i mojego kraju, moje życie należy do ciebie. Popełniłem morderstwo, choć nie własnymi rękami. Nie mogę usprawiedliwić decyzji, która okazała się tak błędna i tak zgubna. Zmrużyła nieco oczy, jakby oczekiwała wykrętów - albo przynajmniej takiej próby. Czyżby jednak nie rzuciła na niego zaklęcia zmuszającego do mówienia prawdy? - Co więcej, z tego, co wówczas wiedziałem, wynikało, że to wasz sojusz zsyła na nas magiczne burze jako broń mającą razić strachem - ciągnął. - Dlatego wysłałem własną broń, by zniszczyć sojusz. Zapewne dowiodłem w ten sposób mojej niższości moralnej, skoro w ogóle mogłem was podejrzewać o wysyłanie broni zabijającej zarówno wojowników, jak i cywilów. Udowodniłem to jeszcze bardziej, odpłacając wam tym samym. Imperium to groźny wróg, pani, a w ciągu wieków zyskaliśmy jeszcze gorszych nieprzyjaciół. Jesteśmy gotowi widzieć wokół siebie każdą niegodziwość i odpowiedzieć na nią tym samym. Zmarszczyła się jeszcze bardziej, ale nieco szerzej otworzyła oczy. - Ale zwracam ci uwagę, Synu Słońca - ośmielam się stwierdzić, że jako przywódca zapewne znalazłaś się w podobnej sytuacji. Tylko ty potrafisz powiedzieć, czy postąpiłabyś podobnie. Trafił; poznał to po jej oczach i lekkim grymasie. Jednak jej gniew nie zmniejszył się. - Pierwszy raz w moim życiu teraz - powiedziała przez zaciśnięte zęby - rozważam, żeby odwołać mój zakaz wzywania demonów i wezwać magów, by sprowadzić te straszliwe duchy na twoje oddziały. Do tego mnie przyprowadziłeś! Zanim odpowiedział, bardzo starannie rozważył słowa. - Z tego, co o tobie wiem, jesteś zbyt sprawiedliwa, by mścić się na niewinnych za to, co zrobił tylko ich przywódca. Podniosła głowę. - Więc ty ofiarujesz mi swoje życie? Podniósł brew - zostawiono mu przynajmniej taką swobodę ruchu. - Mieszkańcy miasta, jak i moi podkomendni, polegają na mnie. Beze mnie Shonar i koszary popadną w chaos, gdyż nie znajdą innego człowieka, którego wszyscy przyjmą jako dowódcę. Najpewniej byłby to jeden z moich generałów; ktoś, kto nie wie tyle o tobie i będzie uważał sojuszu za śmiertelnego wroga. Jesteś zbyt dobrym przywódcą, by zabić byłego wroga, którego może zastąpić ktoś, kto nadal będzie twoim nieprzyjacielem - zaryzykował nieco śmielszy ton. - Nie jestem twoim wrogiem, Solaris. W moim liście napisałem prawdę. Straciliśmy kontakt z Imperium, Imperium nas opuściło. Moje obowiązki wobec ludzi każą mi dbać o ich bezpieczeństwo, a nie służy mu kontynuowanie agresji w imieniu kogoś, kto opuścił nas, byśmy tutaj zgnili - udało mu się lekko wzruszyć ramionami. - Naszym prawdziwym wspólnym wrogiem jest siła, która zsyła na nas magiczne burze. Czy nie lepiej wspólnie stawić mu czoło? Solaris znów zmrużyła w zamyśleniu oczy, choć jej szczęka nadal pozostała gniewnie zaciśnięta. - Nie osiągnęłaś i nie utrzymałaś rangi Syna Słońca bez nauczenia się lekcji skuteczności, Światłości - dodał. "Teraz chyba trzeba zakończyć, póki sprzyja mi szczęście. Jeszcze jedno słowo może sprawić, że zmieni zdanie." - Owszem - syknęła. - Nauczyłam się. Odeszła do tyłu; Tremane poczuł ulgę. Nie zamierzała go zabić - co oznaczało, iż najprawdopodobniej poprze jego starania o rozejm i sojusz. Choć ten pomysł mógł się jej bardzo nie podobać, wiedziała, że przyniesie on większe dobro. Nagle machnęła ręką, potem wykonała gest pięścią, a Tremane poczuł, że nędzne resztki jego osłon przeciwko magii załamują się i nikną. Co rozpoczęły burze, dokończyła jej moc; poczuł nerwowy skurcz żołądka. - Ale przeklinam cię - powiedziała z ponurym uśmiechem. - Nakładam na ciebie klątwę, jej część już poznałeś. Potrzebujemy pomocy od ciebie, ale ciebie nie znam i nie ufam tobie. W imię Vkandisa Pana Słońca, mocą, jaką mi dał jako swemu Synowi, mówię ci, że nigdy mnie nie okłamiesz ani nie powiesz nikomu nieprawdy, ktokolwiek będzie cię pytał. Nigdy... Tremane poczuł zimny dreszcz. "Nie mogła wymyślić straszniejszej klątwy dla syna Imperium" - pomyślał tępo. "Nigdy, nigdy nie będę mógł wrócić do domu..." Chociaż właściwie po tym, co zrobił, i tak nie miał powrotu. - Poczuj przekleństwo albo wolność prawdy - zakończyła, uśmiechając się szerzej, z błyskiem w oczach. - A potem sprawdzimy, jakim jesteś człowiekiem. Wzięła w ramiona kota i znikła. Z jej zniknięciem znikł również paraliż; Tremane pochylił się w krześle, osłabły z powodu reakcji i ulgi po przeżyciu. Odetchnął głęboko i położył głowę na opartych na biurku ramionach. Nigdy jeszcze w całym dorosłym życiu nie był tak bliski płaczu