Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Komu to było potrzebne? To musiał być obłęd. E.: - A może dlatego do Moskwy, bo twoja sprawa dotyczyła jakoś Stalina? Czy nie było specjalnego polecenia Berii w tym zakresie? Może oni to potraktowali dosłownie? O.: - Nie wiem. Przecież były tysiące, dziesiątki tysięcy "wrogów" na prowincji i nikogo nie wozili do Moskwy! Na miejscu skazywali. W tym coś musiało być. Ogromnie chciałbym kiedyś zobaczyć te akta! Co spowodowało takie postępowanie. Mój życiorys? Moi rodzice? Czy szukali jakiegoś głębszego sensu? W każdym razie tak to wyglądało. No i ten Worobiejczyk - wiesz, wtedy jeszcze pracowali Żydzi w Nkwd. Już nie było takiego zażydzenia, jeśli tak można mówić, jak w latach trzydziestych, ale byli. I właśnie ten Worobiejczyk tak się wściekał strasznie, tak krzyczał na mnie, że coś ukrywam. W końcu złapał marmurową suszkę do atramentu i walnął mnie nią w łeb. I chyba tylko wtedy tak mnie mocno uderzyli, bo najczęściej tylko szturchali; pamiętam, że siedziałem w karcerze. Widocznie czegoś tam odmówiłem, nie wiem. W każdym razie siedziałem na zimnej podłodze kilka dni. Ale tak w ogóle to się mieszkało nieźle. Potem wsadzili do mnie jakiegoś chłopaka i zaprzyjaźniliśmy się. Był trochę starszy ode mnie. Opowiadaliśmy trochę o sobie, ale nie za dużo. I pamiętam też taką scenę, bardzo brzydko o mnie świadczącą. Byłem już wtedy zmęczony pobytem w więzieniu i prawie przestałem jeść. Wylewałem do "paraszy". E.: - Ale tam w ogóle porcje były głodowe. Wat mówił, że zdychał z głodu. O.: - No widzisz. A ja wylewałem tę "bałandę" do kubła, po rusku do "paraszy". I chleb częściowo też. Jak ten chłopak ze mną siedział, to dawałem mu połowę swego chleba, był bardzo szczęśliwy. I którejś nocy on mi się zaczął zwierzać, że jest wtyczką, wsadzoną tu po to, żeby się o mnie czegoś dowiedzieć. I że jemu jest ogromnie przykro, że ja mu chleb daję, bo mnie polubił. Oczywiście, i to mógł być podstęp, ale niekoniecznie. Wiesz, ja go strasznie wtedy potraktowałem: odtąd wyrzucałem swój chleb do "paraszy", do tych gówien, a jemu - nie dawałem. I przestałem odzywać się do niego. Myślę, że to było nieludzkie. E.: - Charakter wykazałeś. O.: - Wtedy tak. Czternaście lat skończyłem właśnie w więzieniu. Chłopaka zabrali, ale oskarżyli mnie o głodówkę. Z lekarzem przyszli. Nie musiał chłopak powiedzieć, ja tego nie kryłem, strażnik widział. Tłumaczyłem, że to nie jest żadna głodówka, tylko nie chce mi się jeść. "Tak? No to będziesz żywiony sztucznie". No i wsadzili mi rurę do gardła. Straszne uczucie, że zaraz się z ciebie wszystko wyleje. Okropne. Powiedziałem, że już będę jadł, tylko żeby przestali. Wiesz, ja autentycznie nie chciałem głodować, ja już nie mogłem jeść, już miałem wszystkiego dosyć. I śledczy, ten dobry - nie pamiętam, jaki on miał stopień wojskowy, po cywilnemu zawsze był - też już miał tego dosyć. Podczas nocnych przesłuchań, już trochę później, pytał: "Będziesz coś mówić?" A ja: "Już wszystko powiedziałem". "No dobrze, to ty sobie podrzem, a ja książkę poczytam". I czytał tę książkę, bo musiał sobie ileś tam godzin zapisać, że prowadził śledztwo. Kładłem głowę na biurku i spałem. Kiedyś mnie zagadnął: "Ty obraziłeś się za swojego ojca na władzę sowiecką. A przecież twój ojciec nie został przez nas aresztowany, porzucił twoją matkę, jest we Francji, ma tam drugą żonę, ma dzieci i jest fabrykantem; ma fabrykę. Jemu bardzo dobrze się powodzi i wcale nie jest zmartwiony tym, że ty tak mordujesz się". O matce sprytnie nie napomknął, bo aresztowanie matki widziałem. Z tym ojcem trochę mi zabił klina. E.: - Ciekawa jestem, czy on wiedział, że twoi rodzice już nie żyją. I kto mógł o tym wiedzieć. O.: - Nikt. Przestałem mówić, śledczy ode mnie już nic nie chce, tylko mnie wzywa od czasu do czasu dla porządku. I któregoś dnia mówi do mnie tak: "Słuchaj, śledztwo już jest zakończone i twój los jest w twoich rękach. Pójdziemy teraz do człowieka, od którego wiele zależy. Ja ciebie bardzo proszę - tak dosłownie powiedział - żebyś mu wszystko opowiedział, tak jak mówiłeś mnie, bo od tego zależy twój los". A jeszcze przedtem powiedział mi tak: "Jakby to ode mnie zależało, to ja bym ciebie dobrze zlał i posłał z powrotem do szkoły". Więc widzisz, że nie chciał mnie skrzywdzić. I słuchaj, przyprowadził mnie do gabinetu. Te ogromne, dygnitarskie, radzieckie gabinety. To jest w ogóle zupełnie coś niezwykłego. Idziesz takim czerwonym chodnikiem przez pałac, w końcu biurko, ukosem. Ogromne, piękne okna, a w nich małe szybki. E.: - To też Łubianka? O.: - Chyba tak. Wiesz, Łubianka to jest cały kwartał, cały kompleks budynków w środku Moskwy. E.: - Dawne carskie więzienie? O.: - Nie, Dzierżyński zrobił z tego więzienie. Jak będziesz pisała, to ja ci dokładnie opowiem, odnajdę to. Tu było dawniej Towarzystwo Ubezpieczeniowe "Rossija". Budynki chyba dziesięciopiętrowe. Spacerniki były na dachu. I przez rynny, przez te otworki, gdzieś daleko, daleko na dole, widać było ulicę, samochodziki i tramwaiki. Na dachach były trzymetrowej wysokości mury, na rogach "wyżki" ze strażnikami; jednocześnie obserwowali cztery spacerniki..