Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Siedząc w łóżku ze szklanką w ręku, świadomy powolne- go mijania późnych godzin nocnych, Campion miał nadzie- je, ze taki czas nie nadejdzie. Po chwili znowu zaczęła mówić z przejęciem, pochyliwszy się do przodu: — Mój drogi, jak już wspomniałam, jest jeszcze pewna drobna sprawa, która ciągnie się od dawna, i doszłam do wniosku, że powinnam o tym powiedzieć, żebyś nie był zaskoczony... Halo? — Ostatnie słowo zostało skierowane do drzwi, które właśnie cicho się otworzyły. Na progu uka- zała się szczupła wojskowa sylwetka, odziana w elegancki, znakomicie uszyty niebieski szlafrok z szamerowaniami. Kapitan Alastair Seton stał, wahając się, na progu. Zaczął przepraszać próbując ukryć zażenowanie: — Proszę mi wybaczyć. — Wyraźnie wymawiał każde słowo, a głos jego miał nieco mocniejszy timbre, niż Cam- pion się spodziewał. — Właśnie przechodziłem koło drzwi i zauważyłem światło, ale byłem pewien, że hm, pokój jest pusty... — Przestań — roześmiała się Renee — po prostu poczu- łeś whisky. — Wejdź. Tam stoi szklaneczka do zębów. Przybysz uśmiechnął się przekornie, co nie było pozba- wione wdzięku. Traktuje ją jak matkę, pomyślał Campion i spojrzał uważnie na pannę Roper. Nalewała właśnie whi- sky na wysokość dwóch palców — najwidoczniej ustaloną porcję. — Weź, proszę. Świetnie, żeś przyszedł, bo będziesz mógł dokładnie opowiedzieć panu Campionowi, jak zacho- rowała panna Ruth. Tylko ty jeden, oprócz lekarza, wi- działeś ją wtedy. Mów- cicho. Jest nas tu wystarczająco dużo. Gdyby ktoś jeszcze się tu pojawił, butelki na długo nie starczy. Dzięki niej poufna rozmowa nabrała charakteru spotka- nia towarzyskiego, z czego była wyraźnie dumna, a co za- razem starała się ukryć. Kapitan rozsiadł się wygodnie w fotelu z ciemnego dębu, kształtem przypominającym jakiś nordycki tron. — Ja jej nie, zabiłem — oświadczył z wstydliwym uśmiechem, jak gdyby chciał sobie zaskarbić przychylność .Campiona. j — Nie znałeś jej, Albercie — wtrąciła spiesznie Renee, yak gdyby chciała sama pokierować sytuacją. — Była to duża tęga kobieta, największa w rodzinie i nie tak inteli- gentna jak reszta. Wiem, co Cłarrie myśli, ale moim zda- niem on się myli. — Cholerna z niej była dziwaczka,—mruknął kapitan Seton nad szklanką i roześmiał się pogardliwie, prychając jak kot. [ — W każdym razie nie dlatego ją zabili — ciągnęła, nie pzwracając na niego uwagi. — Irytowała wszystkich, wiem o tym, ale nie dlatego, że była mało inteligentna. Ta bied- na kobieta była chora. Doktor powiedział mi o tym na dwa miesiące przed jej śmiercią. „Renee, jeśli ona nie będzie dbać o siebie, bardzo łatwo może dostać ataku apopleksji", powiedział do mnie, „a wtedy będziesz miała przy niej mnóstwo roboty. Będzie tak jak z jej bratem." Campion wyprostował się gwałtownie. — Przecież pan Edward umarł na atak serca. — Tak powiedział lekarz — w słowach panny Roper brzmiało powątpiewanie, a zarazem ostrzeżenie, głowę przekrzywiła na bok jak gil. — Ale nadal nie wiemy, jak |było naprawdę. Tego dnia, przed śmiercią, panna Ruth wcześnie rano wyszła z siatką po zakupy. Poprzedniego wieczoru była u nich jakaś awantura, ponieważ słyszałam, jak krzyczeli na nią w pokoju pana Lawrence'a. Nikt jej nie widział aż do jej powrotu około wpół do pierwszej. Ja byłam w kuchni, wszyscy wyszli, a kapitan spotkał ją we frontowym hallu. A teraz,ty opowiadaj, mój kochany. Kapitan słysząc te "czułe słowa przymrużył oko i wy- krzywił wąskie usta. - — Od razu się zorientowałem, że coś jej dolega — za- czął powoli. — Trudno było tego nie -zauważyć. Wyobraź- cie sobie, ona krzyczała. — Krzyczała? — No, bardzo głośno mówiła. — Sam ściszył głos wy- powiadając te słowa. — Była czerwona na twarzy, wyma- chiwała rękami i chwiała się na nogach. Ponieważ akurat byłem na miejscu, oczywiście zrobiłem, co tylko w mojej mocy. — Z namysłem zaczął sączyć whisky. — Zaprowa- dziłem ją do tego konowała obok. Musieliśmy oboje kapi- talnie wyglądać. Wydawało mi się, że przyglądają nam się ze wszystkich okien w mieście. —- Roześmiał się sam do siebie, ale w jego oczach nadal malowała się uraza. — Miał pan wielki kłopot, ale postąpił pan szlachet- nie — powiedział Campion. — Właśnie to chciałam powiedzieć — przytwierdziła z zapałem Renge. — To było bardzo szlachetne z jego stro- ny. Nawet mnie nie wezwał. Po prostu zrobił, co trzeba. To zupełnie do niego podobne. Doktor był w swoim gabi- necie, ale nic jej nie pomógł. '•— Nie, nie, moja "droga, niezupełnie tak *było —- rzu- ciwszy przepraszające spojrzenie w stronę łóżka, kapitan •wrócił do poprzedniej relacji. — Muszę być dokładny. Rzecz przedstawiała się następująco: kiedy tak szliśmy •ulicą — wyglądałem jak policjant prowadzący pijaną ko- bietę, ponieważ ona głośno krzyczała —zobaczyliśmy na- szego doktora, który akurat zamykał drzwi swego gabi- netu. Koło niego stało jakieś wielkie chłopisko, na dobitek wszystkiego zalane łzami. Właśnie obaj śpieszyli się, o ile zdołałem zrozumieć, do porodu... — urwał zażenowany. Widać było, że scena ta stanęła mu znów przed oczami z całą wyrazistością i że wspomina ją z pewnym rozbawie- niem. — Tak więc wszyscy staliśmy u wejścia do gabinetu do- ktora. Byłem zupełnie bezradny; ściskałem w ręku swój zielony kapelusz, który kolorem pasował do mojej twarzy. Doktor był wyraźnie zaniepokojony informacjami, jakich udzielił mu ten drągal. Moja towarzyszka była w wiosen- nym kostiumie — czymś w rodzaju sari z worka po cuk- rze i flanelowej spódnicy, prawda Renee? — To z pewnością były dwie suknie, mój drogi, a nie spódnica. Oni wszyscy dziwacznie się ubierają. Są wyższi ponad stroje. — Panna Ruth była poniżej — zauważył kwaśno kapi- tan. — Kiedy zaczęła rozpinać całe mnóstwo agrafek, sy- tuacja stała się alarmująca. A przy tym wykrzykiwała ja- kieś liczby... — Jakie znowuż liczby? — spytał zaniepokojony Cam- pion. — No, liczby. Ona była rodzinną znakomitością mate- matyczną. Czyż Renee panu o tym nie mówiła? Policja mnie ciągle wypytywała: „Co mówiła"?, a to co słysza- łem, brzmiało jak wzory matematyczne. Widzi pan, ona wtedy nie była w stanie dokładnie wymawiać słów. Z te- go zorientowałem się, że jest poważnie chora, a nie że zwariowała. — Lekarz powinien był ją wpuścić do gabinetu — stwierdziła Renee. — Wiemy, że jest człowiekiem bardzo zajętym, jednak... — Doskonale go rozumiem — kapitan Seton z uporem starał się być bezstronny. — Przyznaję, że wtedy uważa- łem jego zachowanie za niezwykłe, ale sam był cholernie zdenerwowany. Nie, on po prostu wiedział, że chora jest bardzo blisko swego domu '•: właściwie wszystko jedno, gdzie nastąpi atak, który przepowiadał