Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Poprosiłeś o zaproszenie, zanim wszedłeś do domu Malone’a? – No – powiedziałem. – Chyba tak. Tak jest grzecznie i... – I trudniej ci czynić magię w domu, do którego cię nie zaproszono. Przekraczasz próg bez zaproszenia i zostawiasz kawał swojej mocy za drzwiami. Nie ma to na ciebie aż takiego wpływu, bo jesteś śmiertelnikiem, ale i tak cię ogranicza. – A gdybym był istotą niematerialną... Bob przytaknął. – Ugodziłoby to w ciebie mocniej. Jeśli ten Koszmar Senny jest upiorem, jak twierdzisz, próg powinien go bezwzględnie zatrzymać, a nawet gdyby nie, upiór nie miałby już dość mocy, żeby tak bardzo skrzywdzić człowieka. Zmarszczyłem brwi, postukując ołówkiem. Zrobiłem notatki, starając się zachować jasność. – I z pewnością nie dość, żeby rzucić tak silne zaklęcie na Malone’a. – Dokładnie. – Więc, co to może być, Bob? Z czym tu mamy do czynienia? Bob rozejrzał się niespokojnie po laboratorium. – To może być parę rzeczy ze świata zjawisk nadnaturalnych. Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć? Spojrzałem na niego groźnie. – Dobrze, dobrze. To mogłoby być coś wielkiego. Dość potężnego, żeby nawet jego część wystarczyła na zaatakowanie Malone’a i rzucenie na niego zaklęcia. Może ktoś się dokopał do jakiegoś bóstwa. Hekate, Kali czy któryś z Tych Starych. – Nie – przerwałem mu zdecydowanie. – Bob, jeśli to byłoby coś tak potężnego, nie niszczyłoby ludziom samochodów ani nie rozdzierałoby na strzępy kociąt. Nie tak pojmuję boskie zło. To coś jest po prostu wściekłe. – Harry, to przeszło przez próg – przypomniał Bob. – Upiory tego nie robią. Nie mogą. Wstałem i zacząłem przemierzać w tę i z powrotem wolny kawałek podłogi w miejscu, gdzie znajdował się mój krąg do przywoływania. – To nie jest jeden z Tych Starych. Od czegoś takiego na całym świecie wzbudziłyby się zaklęcia ochronne, alarmując Strażnika Wrót i Radę. Nie, to coś na skalę lokalną. – Harry, jeśli się mylisz... Wyciągnąłem palec w stronę czaszki. – Jeśli mam rację, to jest potwór stąd, który szaleje w moim mieście, i mam zamiar coś z tym zrobić, zanim komuś jeszcze stanie się krzywda. Bob westchnął. – To się przedarło przez próg. – Więc... – zastanawiałem się, kręcąc się w kółko. – Może znalazło sposób, żeby ominąć próg. A jeśli zostało zaproszone? – W jaki sposób miałoby to osiągnąć? – spytał Bob. – Dryń, dryń. Pożeracz Dusz świadczy usługi w domu klienta. Mogę wejść? – Wypchaj się. A jeśli posłużyło się Lydią? Poza kościołem stała się bezbronna wobec tego czegoś. – Opętanie? – podchwycił Bob. – Być może. Chyba. Ale przecież ona miała twój talizman. – Jeśli to potrafi ominąć próg, talizman pewnie też mogło ominąć. Przyszła do Malone’a, wyglądała bezradnie, więc zaprosił ją do środka. – Być może – powtórzył Bob, całkiem znośnie imitując zmrużenie oczu. – Ale skąd wtedy te wszystkie pozabijane zwierzątka na zewnątrz? Schodzimy za daleko na jakiś boczny tor. Za dużo tu „być może”. Pokręciłem głową. – Nie, nie. Czuję to. – Już to kiedyś mówiłeś. Pamiętasz, jak chciałeś zrobić „inteligentny dynamit” dla tej firmy wydobywczej? Naburmuszyłem się. – Byłem wtedy niewyspany. A poza tym gaśnice zadziałały. Bob zarechotał. – Albo jak próbowałeś zaczarować miotłę, żeby móc latać? Pamiętasz to? Myślałem, że zdrapanie z siebie błota zajmie ci cały rok. – Skup się, proszę – powiedziałem niezadowolony. Ścisnąłem sobie głowę rękami, żeby nie eksplodowała od nadmiaru teorii, i starałem się odrzucić te, które nie pasowały do faktów. – Jest tylko parę możliwości. Pierwsza: mamy do czynienia z jakąś istotą w rodzaju bóstwa i w takim wypadku jesteśmy skończeni. – A Nagrodę za Powściągliwość Doprowadzoną do Absurdu otrzymuje Harry Dresden. Spiorunowałem go wzrokiem. – Albo – kontynuowałem, unosząc palec – druga możliwość: jest to upiór, taki, jakie już widywaliśmy, który stosuje różne sztuczki, żeby odwrócić naszą uwagę. Tak czy inaczej, myślę, że Lydia wie więcej, niż ujawniła. – O, kobieta wysuwa się na prowadzenie. Jakie są szanse? – Ba! Jeśli znalazłbym ją i wydobył z niej, co wie, już dziś mogłoby być po wszystkim. – Zapominasz o trzeciej możliwości – zwrócił mi uwagę Bob. – Być może jest to coś zupełnie nowego, czego żaden z nas nie zna, a ty żeglujesz po morzu ignorancji prosto w paszczę Charybdy. – Dzięki za słowa otuchy – powiedziałem, zapinając bransoletę i wsuwając drugą dłoń w okrąg. W obu wyczuwałem spokojny puls mocy. Bob jakimś cudem poruszył swoimi wałami nadoczodołowymi. – Ależ ty nigdy nie uległeś Charybdzie. Jaki jest plan? – Pożyczyłem Lydii mój talizman nieboszczyka. – Wciąż nie mogę uwierzyć, po latach współpracy, że dałeś go pierwszej dziewczynie, jaka się napatoczyła. Popatrzyłem na Boba spode łba. – Jeśli wciąż go ma, powinienem być w stanie wypracować zaklęcie, które mnie do niej doprowadzi, tak samo jak wtedy, kiedy odnajduję ludziom zgubione obrączki. – To wspaniale – stwierdził Bob z przekąsem. – Zrób im piekło, Harry. Baw się dobrze, szturmując zamek. – Nie tak szybko. Ona może go nie mieć. Jeśli współdziała z Koszmarem Sennym, mogła wyrzucić go natychmiast, jak tylko mi go zabrała. I tu jest twoje zadanie. – Moje? – pisnął Bob. – Tak. Wyjdziesz, rozejrzysz się, porozmawiasz ze swoimi informatorami i zobaczysz, czy możemy znaleźć ją przed zachodem słońca. Mamy tylko parę godzin. – Harry – powiedział Bob z naciskiem – jest dzień. Jestem wyczerpany. Nie mogę tak po prostu sobie ganiać jak pierwszy lepszy elf. – Weź Pana – zaproponowałem. – On nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyś sobie na nim pojeździł. Przyda mu się trochę ruchu. Tylko go nie zajeźdź na śmierć. – Wszyscy do broni, drodzy przyjaciele, co? Harry, tylko nie rzucaj pracy, żeby zostać agitatorem. Czy mam twoje pozwolenie na wyjście? – Tak, ale tylko w tej misji. I nie trać czasu na zakradanie się do żeńskiego akademika. Zgasiłem świece i piecyk i zacząłem się wspinać po drabinie. Bob wymknął się z oczodołów czaszki i jako połyskujący obłok w kolorze płomieni świec posuwał się za mną w górę. Obłok poszybował tam, gdzie Pan wygrzewał się w cieple przy prawie wygasłym kominku. Wsiąkł w szare kocie futro. Pan usiadł, łypnął na mnie swoimi żółtozielonymi ślepiami, zamiótł ogonem, wygiął grzbiet i miauknął z wyrzutem. Popatrzyłem na Pana i Boba surowo