Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Pierwszy odjechał Shandie, który do wiosny miał zostać u ciotki. Jego matkę rzadko widywano. Nigdy o niej nie wspominał, był jednak znacznie zdrowszym i szczęśliwszym chłopcem niż podczas regencji. Także Leesoftowie odjechali karawaną karet, a inni podążyli w ich ślady. Kade i Inos również rozpoczęły wizyty pożegnalne. Było ich wiele. Dwunastu młodych mężczyzn przysięgało, że przypłyną do Krasnegaru wiosną, pierwszym statkiem. Inos pomyślała, że będzie on ciężko obładowany, i to podczas rejsu w obie strony. Eigaze płakała i opychała się czekoladkami. Jej ojciec był bardziej powściągliwy, lecz przyjaźń z Inos nie zaszkodziła jego politycznej pozycji. Był najpoważniejszym kandydatem na następnego konsula. Cieszyła się z tego. Tiffy przysięgał, że ma złamane serce i że wystąpi z huzarów, by zostać kapłanem. Inos kazała mu obiecać, że zaczeka z tym przynajmniej tydzień, pewna, że do tego czasu czyjeś miękkie ramiona złagodzą jego upadek. Kadolan pożegnała się w dziwny sposób z Sagornem i jego kompanami. Inos nie była przy tym obecna, gdyż nie znała mędrca ani Jalona zbyt dobrze, Thinala nie spotkała ani razu, a jej wspomnienia o pozostałych dwóch nie należały do najszczęśliwszych. Imperator okazał się łaskawy i zamiast rachunku przedstawił traktat między Krasnegarem a Imperium, pakt o nieagresji. Inos ten pomysł wydał się zabawny, dostrzegła jednak to, co stary chytrus zauważył już przedtem, a mianowicie fakt, że choć podobny dokument mógł być w praktyce bezużyteczny, będzie on potwierdzeniem jej praw w przypadku, gdyby któryś z poddanych zechciał podawać je w wątpliwość. Tekst był krótki i wydawało się, że nie zawiera żadnych pułapek. Sagorn zaaprobował go w jej imieniu. Emshandar zachichotał i stwierdził, że to jedyny uczciwy traktat, jaki w życiu podpisał. Nie chciał nawet przyjąć podziękowań. – Mam u ciebie znacznie większy dług niż ty u mnie, królowo Inos – powiedział. – Gdyby nie ty, pan Rap nie przybyłby do Piasty. Zawdzięczam mu życie i Imperium. – Zawdzięczasz je jego głupocie, Najjaśniejszy Panie, jeśli wolno mi tak to ująć. – Błogosławieni głupcy, albowiem nie mają wątpliwości. Przede wszystkim jednak zawdzięczam mu – i tobie – mojego wnuka. – Będzie pan za nim bardzo tęsknił. Stare, lisie oczy zaszły mgłą. – Po to właśnie są wnuki. Dzięki nim i starcy mogą oddawać się marzeniom. Obiecują przyszłość w zamian za utraconą przeszłość. Czy mówiłem ci, co mi powiedział pan Rap? – Nie, Najjaśniejszy Panie. Oczywiście dobrze o tym wiedział. – Wielkość! Mówił, że przewiduje dla Shandiego wielkość! Stary, bezlitosny łotrzyk pociągnął cicho nosem i zmienił temat. * * * Owinięta ciasno płaszczem Inos zeszła po schodach razem z Kade. Kareta czekała. Z nieba barwy cyny opadały maleńkie płatki śniegu. W najmniejszym nawet stopniu nie zaskoczyło jej, gdy jedyny lokaj uśmiechnął się do niej, demonstrując zęby, które mogłyby być ozdobą konia pociągowego. Nie zdziwił jej też lekko zielonkawy odcień jego twarzy. Zimno z pewnością mu nie przeszkadzało. Podeszła do stangreta, który głaskał właśnie pierwszego konia po prawej stronie zaprzęgu, szepcząc mu coś do ucha. – Nordlandczycy obchodzą Święto Zimowe w dzień najbliższej pełni – powiedziała cicho. Odkrycie w Piaście tego prostego faktu kosztowało ją wiele zabiegów. Skinął głową i nagrodził ją uśmieszkiem. – To logiczne, prawda? Za trzy noce. – Będą ucztować? – I pić. – Rap... jestem taka wdzięczna. Czy jest coś... Uśmieszek zniknął. Interesy najwyraźniej były w porządku, ale osobiste sprawy nie. – Zastanów się porządnie, Inos! – powiedział ponurym tonem. – To potrwa całe życie. Królestwo wciągnie cię i zwiąże na zawsze. Możesz nigdy nie usłyszeć ani słowa podziękowania. – Czy ludzie mnie zaakceptują? Przyglądał się jej przez chwilę. – Po tym, przez co przeszli? Mogę też dodać kilka sztuczek. Ale czy tego właśnie chcesz? – Tak. To drugie na liście moich największych życzeń. Skrzywił twarz i odwrócił się do niej plecami, by porozmawiać z koniem. Siedzieli we czworo w wielkiej karecie, która z turkotem przemknęła aleję Agraine’a w poszukiwaniu Wielkiego Traktu Zachodniego. Owinięci w futra, z gorącymi cegłami pod stopami, stanowili dziwnie dobraną grupkę. Diuk Angilki zachowywał obojętność. Uśmiechał się blado w pustkę, a robił to całymi godzinami bez przerwy. Odzywał się rzadko, monotonnym, dziecinnym głosem jedynie wtedy, gdy prosił o jedzenie albo zaprowadzenie do łazienki. Umiejętności Sagorna nie pomogły mu w niczym. Miał dożyć swych dni jako jeszcze jeden pomnik zła znanego jako Kalkor. Kade była zaabsorbowana. Ze swej obszernej sakwy wydobyła długi zwój szczelnie pokryty niewyraźnym, przypominającym pajęcze nogi pismem i zaczęła studiować go ze skupieniem