Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Łączący ich ze sobą łańcuch zagrzechotał. Mężczyzna przypominał raczej ropuchę o zapadniętych oczach niż człowieka. Był łysy, a na twarzy miał tatuaż złożony z maleńkich, czarnych, wytrawionych symboli, ukrytych wewnątrz większego wzoru, który pokrywał skórę niczym pomarszczony zwój. Jego nagość zasłaniała jedynie wystrzępiona przepaska biodrowa, koloru wyblakłej czerwieni. Muchy łaziły po całym jego ciele, nie chcąc odlecieć, Felisin zdała sobie jednak sprawę, że nie tańczą w rytm ponurej muzyki Kaptura. Wytatuowane było całe ciało nieznajomego. Na twarzy miał pysk dzika, wzdłuż ramion, ud i goleni wił mu się splątany labirynt kędzierzawego, utkanego z liter futra, a w skórze stóp wytrawiono przedstawione ze szczegółami kopyta. Do tej pory Felisin była zanadto pochłonięta sobą, zbyt odrętwiała z szoku, by zwracać uwagę na skutych z nią łańcuchem towarzyszy. Ten mężczyzna był kapłanem Fenera, Dzika Lata, i wydawało się, że muchy o tym wiedzą, rozumieją to na tyle, by zmienić tok swego oszalałego ruchu. Przyglądała się z chorobliwą fascynacją, jak gromadzą się na końcach kikutów uciętych w nadgarstkach rąk. Pokrywające je stare blizny były jedynymi miejscami na jego skórze, które nie należały do Fenera. Ścieżki, po których duszki zmierzały do owych kikutów, nie dotykały ani jednej linii tatuażu. Muchy unikały ich w swym tańcu, lecz mimo to wydawało się, że bardzo chcą tańczyć. Kapłan Fenera zamykał szereg. Skuto go w kostce, podczas gdy wszyscy pozostali nosili wąskie żelazne okowy na nadgarstkach. Stopy miał wilgotne od krwi. Muchy krążyły nad nimi, lecz bały się wylądować. Mężczyzna otworzył oczy, gdy nagle coś przesłoniło słońce. Przybył sługa Kaptura. Łańcuch zakołysał się, gdy drab stojący po lewej stronie Felisin cofnął się tak daleko, jak tylko pozwoliły na to okowy. Ściana za jej plecami była rozgrzana, a płytki, na których namalowano sceny przedstawiające imperialne ceremonie, przez cienki materiał niewolniczej tuniki wydawały się śliskie. Felisin wbiła wzrok w spowitego w muchy stwora, który zatrzymał się bez słowa przed przykucniętym kapłanem Fenera. Nigdzie nie widziała ani skrawka odsłoniętego ciała. Owady przesłoniły go całkowicie. Pod ich powłoką żył w ciemności i nie docierał do niego nawet słoneczny żar. Otaczająca go chmura rozpostarła się szerzej. Dziewczyna odsunęła się trwożnie, gdy zimne nóżki niezliczonych insektów dotknęły jej skóry i szybko pobiegły w górę po udach. Otuliła się ciaśniej tuniką i zwarła mocno nogi. – Godzina Pragnienia już minęła, akolito – odezwał się kapłan Fenera. Na jego szerokiej twarzy wykwitł pozbawiony wesołości uśmiech. – Wracaj do świątyni. Sługa Kaptura nie odpowiedział, wydawało się jednak, że brzęczenie much zmieniło tonację. Muzyka ich skrzydełek wypełniła kości Felisin wibracją. Kapłan przymrużył głęboko osadzone oczy. Jego głos zmienił tonację. – No dobrze. W rzeczy samej byłem ongiś sługą Fenera, lecz nie jestem nim już od lat, choć z mojej skóry nie da się zetrzeć dotyku boga. Wydaje się jednak, że choć Dzik Lata mnie nie kocha, ciebie darzy jeszcze mniejszą miłością. W duszy Felisin coś zadrżało, gdy brzęczenie zmieniło raptownie nutę, tworząc zrozumiałe dla niej słowa. – Tajemnicę... pokazać... teraz... – No to mi ją pokaż – warknął były sługa Fenera. Być może w sprawę włączył się wtedy sam Dzik Lata i uderzyła dłoń rozwścieczonego boga. Felisin dobrze zapamiętała ów moment i w przyszłości często miała o nim myśleć. Możliwe też, że tajemnica była tylko drwiną nieśmiertelnych, żartem dalece wykraczającym poza jej pojmowanie. Tak czy inaczej, w tej właśnie chwili narastająca w dziewczynie fala przerażenia wyrwała się na wolność, druzgocąc skuwające jej duszę okowy odrętwienia. Muchy eksplodowały we wszystkie strony, odsłaniając... pustkę. Były kapłan Fenera wzdrygnął się jak uderzony. Wybałuszył szeroko oczy. Z gardeł sześciu strażników stojących po drugiej stronie ronda wyrwał się nieartykułowany krzyk. Łańcuchy strzeliły głośno, gdy inni stojący w szeregu więźniowie szarpnęli się nagle, jakby chcieli uciec. Osadzone w murze żelazne kręgi napięły się mocno, wytrzymały jednak, podobnie jak same okowy. Strażnicy pobiegli w stronę więźniów, którzy cofnęli się posłusznie. – No, to już była przesada – wymamrotał wyraźnie wstrząśnięty wytatuowany mężczyzna. Minęła godzina, podczas której straszliwa, szokująca tajemnica, jaką okazał się kapłan Kaptura, zapadła głęboko we wspomnienia Felisin, stając się kolejnym, lecz bynajmniej nie ostatnim, epizodem koszmaru, który zdawał się nie mieć końca. Akolita Kaptura... którego nie było. Brzęczące skrzydełka formujące słowa