Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Dziwnie oni się różnili od innych mnichów; zaraz tedy ubiorem – nosili bowiem suknię długą z czarnego sukna, z wysokim kołnierzem, białym płótnem obszytym, na wierzchu mantolet kanoniczny21, a na głowie czapka sukienna z opuszką z trzech końskich ogonów. Jakoż i w regule swojej mieli inne obowiązki od drugich mnichów, a najpierwszym z nich misje. Przyjmowali też rekolektantów dobrowolnych do domów swoich i udzielali im przez pięć dni pomieszkania, strawy i nauki bez żadnej za to nagrody. Poznałem się zaraz z tym księdzem i prosiłem go, aby na drugi dzień odprawił nabożeństwo na intencję mojego wyzdrowienia, i dawałem mu na to wedle zwyczaju pieniądze, ale przyjąć nie chciał, a przyrzekł, że nabożeństwo odprawi i tak. Zaprosiłem go więc, żeby mnie przynajmniej nawiedził kiedy w własnym mym domu, jak znów z misją pojedzie w te strony. – Na przyszły rok, da Bóg doczekać, może się tu pokażemy – odpowiedział on – rzadkie tu kościoły łacińskiego obrządku, a wiele dusz łaknie słowa Bożego. I prawda, że tam rzadkie kościoły, bo Rabe na przykład należą do parafii w Wołkowyi, gdzie, gdybym chciał na mszy świętej być, tobym musiał dzień naprzód, i to rano, od siebie wyjeżdżać, a są wsie, którym jeszcze dalej jest do parafialnego kościoła; więc szlachta i łacinnicy, słudzy lub rzemieślnicy modlą się Panu Bogu po cerkwiach unickich, spowiedź świętą raz tylko odprawiają do roku, i to przed księdzem ritus graeci, bo jak się lody spiętrzą około Wielkiej Nocy, to ani kroku stamtąd nie można dać. To wszystko jedno przed Panem 20 curriculum (łac.) – przebieg. 21 mantolet kanoniczny – rodzaj peleryny jedwabnej. 22 Bogiem, ale zawsze jest to grzech szlachty niemały, bo gdyby o to stali, to złożywszy się po lada czym, co parę wiosek swój kościółek by mogli mieć. Ten dzień już strawiłem cały na plebanii i spędziłem go na pobożnej rozmowie z owym kaznodzieją, który także tam stał, a który na długi czas spragnioną duszę moją zasilił i w wierze świętej o wiele mnie wzmocnił. Dziwnie bowiem mądry to kapłan był, uczony we wszystkich świętych rzeczach, tak że już trudno sobie więcej pomyśleć, a co dziwniejsza, że przy tym i światowe rzeczy doskonale znał, tak jak który szlachcic ziemianin. A świątobliwość taka biła od niego, że kiedym z nim mówił, tom się go ręką dotknąć nie śmiał, jakby jakich relikwij. Doradził mi też on, ażebym, kiedy na mnie przyjdą frasunki i troski, Pismo święte do ręki ujął i czytał w nim albo kazania świątobliwych mężów i świętych żywoty, nad które nie masz skuteczniejszego lekarstwa na upadek duszy i utrzymanie się w wytrwałości w ziemskiej wędrówce tej. Usłuchałem jego rad i niemało z nich ulgi i pociechy doświadczyłem w późniejszym życiu. Następnego dnia poszedłem do zamku, który stoi o kilkadziesiąt kroków od plebanii nad rzeką Hoczewką, wpadającą zaraz zp. Wsią do Sanu. Pan Fredro, podstoli pomorski – mąż już niemłody, ale piękny jeszcze kawaler, od czasu swoich podróży po Włoszech jakiś bardzo frasobliwy i tylko czarny kolor na sobie noszący – mieszkał w tym zamku. Pan ten, ile że z bocznej linii senatorów idący i więcej do panów aspirujący, lubo szlachty pospolitej nie lubił i tylko dlatego z nią żył, ażeby z niej dworować, z nią pić i w pałasze się bić albo dokazywać na koniach– przyjął mnie jednak po starej znajomości grzecznie i zaraz na wstępie rzekł: – Cóż, wymodliłeś się już za twoją chorobę? hę? teraz by podobno wypadało dać na mszę do św. Marcina, co? – Dałem już na mszę świętą do Pana Boga, panie podstoli dobrodzieju, to i za świętych stanie. – Masz rację – odpowie on – zawsze lepiej sprawę mieć ż panem niż z podstarościm. Odszedłem zaraz witać się z gośćmi, bo nie lubię słuchać mów takich filozofów, u których i najświętsze rzeczy nie ważą nic, a pan podstoli na dobre był przejęty tą filozofią i podobno innych książek nie znał jak Woltera i jego kolegów, których dzieła tyle wstrząśnień potem wywołały we Francji – a że było wiele szlachty w tej sali, więc jakoś mi to uszło