Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ale miłości możesz sobie trochę użyć. - Nie mam czasu na takie głupstwa - powiedział Ward. - A mnie nie starcza czasu na nic innego - odparł Taylor. - No, to na razie. Pilnuj twierdzy, bo ja się umówiłem na lunch z taką dziewczynką. Mówię ci, gorąca dzidzia, tańczy w Czerwonym Młynie , pierwszy szereg, trzecia od lewej. Mrugnął, trzepnął Warda w plecy i wyszedł. Wybierając się następnym razem z wizytą do rezydencji Staple'ow, ukrytej dyskretnie wśród drzew, Ward wziął na próbę czerwonego sportowego stutza. Radził sobie zupełnie nieźle, chociaż za szybko zakręcił na podjeździe i ściął z grządki kilka tulipanów. Gertruda zobaczyła to z okna biblioteki i potem się z niego śmiała. Odparł, że jest kiepskim kierowcą, zawsze był i zawsze będzie. Dała mu herbatę i koktajl na małym stoliczku pod jabłonią za domem i Ward zastanawiał się przez cały czas rozmowy, czy nie powinien wspomnieć o rozwodzie. W końcu opowiedział jej o swoim nieszczęśliwym pożyciu z Annabelle Strang. Gertruda bardzo mu współczuła. Słyszała o doktorze Strangu. - A ja myślałam, że pan jest zwykłym karierowiczem. Z parobka na prezydenta, rozumie pan. Coś w tym guście. - Bo i jestem - odrzekł i obydwoje wybuchnęli śmiechem. Czuł, że naprawdę za nim przepada. Wieczorem spotkali się na zabawie i poszli we dwoje na sam koniec oranżerii, gdzie było bardzo parno wśród orchidei. Pocałował ją i powiedział, że wygląda jak blado-żółta orchidea. Odtąd wymykali się przy każdej sposobności. Kiedy ją brał w ramiona i obsypywał pocałunkami, robiła się cala bezwładna. Upewniało go to, że jest w nim zakochana, ale wróciwszy po takim wieczorze do domu, był zbyt niespokojny i podniecony, żeby zasnąć. Chodził tam i z powrotem, marząc o przespaniu się z kobietą i klnąc siebie za te chęci. Często brał zimną kąpiel i mówił sobie, że musi pilnować interesów; me stać go na zaprzątanie sobie głowy takimi sprawami, nie może dopuścić, żeby znowu zalazła mu za skórę kobieta. Ulice w dolnych częściach miasta były pełne prostytutek, ale bał się coś złapać albo paść ofiarą szantażu. Wreszcie którejś nocy Taylor zabrał go po przyjęciu do domu, który, jak twierdził, był absolutnie bezpieczny. Tutaj Ward poznał ładniutką czarną Poleczkę, która mogła mieć najwyżej osiemnaście lat, ale nie chodził do niej zbyt często, bo kosztowało to pięćdziesiąt dolarów, przy tym denerwował się przez cały czas, że trafi na obławę policyjną i narazi się na płacenie okupu. Pewnego niedzielnego popołudnia Gertruda powiedziała mu o pretensjach matki, że się z nim afiszuje - przecież wszyscy wiedzą, że Ward ma żonę w Filadelfii. Poprzedniego dnia rano nadeszło akurat orzeczenie rozwodu i Ward był w wyśmienitym humorze. Powiedział jej o tym i poprosił, żeby za niego wyszła. Byli na bezpłatnym recitalu organowym w Instytucie Carnegiego , świetnym miejscu spotkań, bo nikt, kto się liczył, nigdy tu nie przychodził. - Chodź do mnie do hotelu, to ci pokażę - powiedział. Rozpoczął się koncert. Potrząsnęła głową, ale poklepała go po dłoni leżącej na pluszowym siedzeniu koło jej kolan. Wyszli w połowie numeru. Muzyka działała im na nerwy. Stali rozmawiając długo w westybulu. Gertruda wyglądała biednie i mizernie. Powiedziała, że się podle czuje, że rodzice nigdy jej nie pozwolą wyjść za mężczyznę, który nie ma takich dochodów jak ona, że wolałaby być biedną stenotypistką albo telefonistką, przynajmniej mogłaby robić, co chce, że go kocha do szaleństwa, zawsze go będzie kochała, ale nie pozostaje jej nic prócz alkoholu albo narkotyków, bo życie jest wprost okropne. Ward był bardzo chłodny, miał twardo zaciśnięte szczęki. Odparł, że widocznie tak bardzo go nie kocha, i co do niego, zdecydowany jest zerwać, a jeśli się kiedyś spotkają, to tylko na stopie przyjacielskiej. Zawiózł ją stutzem, którego jeszcze nie spłacił, na Highland Avenue i pokazał dom, gdzie mieszkał po przyjeździe do Pittsburgha