Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ben ukrył twarz w objęciach matki. Leah mówiła coś, lecz John nie bardzo zrozumiał, co. Był tak zakłopotany, że nie docierały do niego jej słowa. Rozebrał się, pozostawiając ubranie w tym samym miejscu, w którym je zrzucił, i wśliznął się do łóżka. Leah wciąż trzymała w objęciach swego syna. Nie potrzebowała teraz męża. John miał jednak nadzieję, że wyłączy światło. Ben zasnął w jej ramionach. John obserwował, jak Leah układa go delikatnie w łóżku między nimi i okrywa. — Miał kolejny koszmar. Znów śpiąc chodził, a raczej biegał po mieszkaniu. Gdybym nie wyskoczyła z pokoju, w chwili kiedy usłyszałam, jak krzyczy, spadłby ze schodów. Zaraz po tobie! John przełknął ślinę. — Chyba wiem, co mu dokucza. 47 — Cokolwiek to jest, chłopiec śnił kolejny okropny sen. Wyciągnęłam to do niego. Opowiedział mi. — O! Ale nie mów mi, nie chcę tego słuchać. — Śniło mu się, że wpadł pod samochód. Ty przejechałeś go dżipem. Leah z ulgą powitała kolejny poniedziałkowy poranek. Weekend był okropny, pełen klaustrofobicznych lęków. Pewnie nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego. Po prostu atmosfera towarzysząca kłopotom z dziećmi, spowodowanym bez wątpienia przeniesieniem się do tego przygnębiającego domu. No i jeszcze John. Leah próbowała samą siebie przekonać, że po prostu pił ostro podczas piątkowej nocy. Czuła wyraźnie odór alkoholu w jego oddechu. Wiedziała jednak, że przyczyna była poważniejsza. W grę na pewno wchodziła inna kobieta. Już raz zdarzyło mu się coś podobnego. Przymknęła wtedy na to oko, udając, że nic o tym nie wie. Tym razem jednak John zachowywał się inaczej — musiało nim to bardziej poruszyć. Od czasu swej nocnej eskapady nie wchodził jej w drogę i trzymał się z daleka. Miał winę wypisaną na twarzy. Zajął się porządkowaniem ogrodu, poświęcając temu zajęciu prawie całą sobotę. Wywiózł do kontenera stojącego przed domem kilka taczek wyładowanych po brzegi śmieciami i rupieciami. Uporządkował niewielki skrawek ziemi za domem i zaczął nawet kopać wzdłuż płotu rów pod graniczny murek. Potem poszedł do sklepu, powracając z całym naręczem ziół i przypraw, które porozwieszał w kuchni. Leah nie była zachwycona — opadające szczątki roślin zanieczyszczały tylko kuchenny blat, a martwe liście zatrzymywały kurz i dawały schronienie pająkom i innym wstrętnym robakom. Leah nie używała ziół do celów kulinarnych; było z tym zbyt wiele kłopotu. Musiałaby się zdrowo namęczyć, zanim udałoby się jej zemleć przyprawy na proszek. Tak jednak wyglądała w wykonaniu Johna większość prób stworzenia odpowiednich wyobrażeń o sobie, razem z suzuki, śmieszną błyszczącą marynarką i pomalowaną na zielono klatką schodową. Prowincjonalny ziemianin żyjący w południowym Londynie. Stąd był już tylko jeden mały krok do chłopca, który przebrał się, aby pobawić się w kowboja. 49 W niedzielę cała rodzina spala do późna. Potem John zabrał wszystkich do restauracji na lunch. W ciągu całego weekendu było to chyba jedyne sensowne zadośćuczynienie z jego strony. Nie pamiętała nawet, w jaki sposób spędzili resztę dnia. John polerował chyba swego dżipa, a ona leżała i odpoczywała na górze. Jeśli chodzi o Bena, to nie miał on nawrotów tych upiornych koszmarów. Matka wiedziała jednak, że jego biedny dziecięcy umysł trawiony jest wciąż przez chorobę. Chłopczyk nie chciał w ogóle wychodzić z domu na jedną stronę ulicy, której bał się i unikał. „Wreszcie znów jest poniedziałek. Dzięki Bogu!" — pomyślała. Tego dnia John wyszedł do pracy bardzo wcześnie — nie było go w domu już przed ósmą. Robił wrażenie, jakby chciał uciec, śpiesząc się z wyjściem, zanim żona zacznie mu zadawać pytania. Zadzwoni pewnie później, żeby powiedzieć, że kolejny wieczór ma zajęty: „Przepraszam, kochanie, nie czekaj na mnie." Pomyślała, że wtedy mu odpowie: „Nie czekam. Teraz, kiedy rżniesz tamtą, dasz mi w końcu spokój. To chyba jedyna pociecha." Leah miała zamiar opuścić swego męża. Podjęła tę decyzję kilka lat temu. Mogła wrócić do rodziców i zabrać ze sobą dzieci. Zwlekała z tym jednak — zostałaby wtedy tą, która przegrała; musiałaby oddać swój dom obcej kobiecie. — Co będziemy dzisiaj robili, mamo? — Sam kończył właśnie jeść porcję swych płatków pszennych. Ben zajęty był składaniem laminowanego ruchomego blatu kuchennego bufetu. — Pójdziemy na zakupy — odpowiedziała. — Oj, nie, mamo! —jęknął, naśladując Bena. — Chciałem iść do Jeremiego i bawić się z nim. — Nie, nie pójdziesz. — Dlaczego, mamo? — Ponieważ muszę wyjść na kilka godzin i nie zostawię cię samego. Poza tym mama Jeremiego musi już być zmęczo- 50 na twoimi ciągłymi wizytami. Jeremi może tu przyjść któregoś dnia i bawić się z tobą u nas. .Jeszcze jedno dziecko i jeszcze jedna przyjemność, jakbym ich miała i bez tego mało" — pomyślała. — Zapraszałem go, ale nie chciał przyjść. — Dlaczego nie? W zasadzie nie interesuje mnie to, ale powiedz. — On nie lubi tego domu. — Coś takiego! — Leah poczuła szpilki wzdłuż kręgosłupa. — To nonsens. Pewnie nawet nigdy nie był tu w środku. — Był, kiedy mieszkał tu Timothy Grafion. Bawili się razem