Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
W tym czasie w mieście odbywały się dantejskie sceny, bo Corregidor nakazał, aby ludność cywilna schroniła się do zamku, zaś komendant zamku zamknął przed nimi bramy, ponieważ wpuszczenie do warowni tego wystraszonego i spanikowanego tłumu, uniemożliwiłoby mu jakąkolwiek obronę, za którą był odpowiedzialny przed królem. Drake na swych żaglowcach o wysokich pokładach, miał ciężkie armaty wypożyczone od swego kuzyna Jona Hawkinsa, który dorobił się ogromnej fortuny na handlu niewolnikami. Był z tego tak dumny, że nawet w jego herbie widniał murzyn ze zwią- zanymi rękoma. Otóż te armaty miały zasięg skutecznego rażenia dwuipółkrotnie przekraczający najdalszy strzał z wiosłowych galer hiszpańskich. Tymi galerami dowodził Don Pedro. Wyprowadził on swoją flotyllę na wody portu zewnętrznego i z niezwykłą odwagą zbliżał się do floty angielskiej. Hiszpanie trzykrotnie atakowali z szaleńczą odwagą, ale za każdym razem, zanim doszli na odległość skutecznego strzału ze swoich lekkich armatek, Anglicy zasypywali ich lawiną pocisków. W tej sytuacji Don Pedro schronił się razem z nie zatopionymi jeszcze galerami na płycizny w pobliżu portu Świętej Marii. Teraz Anglicy przystąpili do systematycznego palenia i zatapiania statków przygotowanych do angielskiego przedsięwzięcia i pozostawionych przez galery na pastwę losu w zewnętrznym porcie Kadyksu. W czasie gdy Anglicy zatapiali statki hiszpańskie w zewnętrznym porcie, galery hiszpańskie dopadły karawelę portugalską zrabowaną przez Drake przed dopłynięciem do Kadyksu. Galera była obsadzona przez Anglików, ale miała słabą artylerię. Hiszpanie podpłynęli i wezwali Anglików do poddania się. Anglicy odpowiedzieli ogniem. Po krótkiej walce Hiszpanie weszli na pokład karaweli. Na pokładzie było pięciu żywych Anglików. Wszyscy ranni. Było to jedyne zwycięstwo hiszpańskie w tej bitwie. Teraz Drake zostawił wielkie żaglowce w zewnętrznym porcie. Przesiadł się na jeden z małych pinasów i poprowadził te najmniejsze swoje jednostki kanałem do portu wewnętrznego, gdzie też spalił kilka hiszpańskich okrętów. Corregidor widząc co się święci zagonił ludność cywilną do przetoczenia ciężkich kolubryn, o pięciometrowych lufach na pozycje umożliwiające ostrzał wewnętrznego portu. Drake po dokonaniu zniszczeń w porcie wewnętrznym, wrócił szczęśliwie do portu zewnętrznego i tu dalsze losy bitwy stanęły pod znakiem zapytania. Wiatr przycichł. Po chwili nastąpiła zupełna flauta. Następnie okazało się, że kolubryny potrafią swym ogniem dosięgnąć także statki angielskie w zewnętrznym porcie. Jako pierwszy oberwał „Golden Lion” i to na wysokości linii zanurzenia. Teraz szybkie wiosłowe galery hiszpańskie uzyskały przewagę. Podchodziły po dwie do statku „Złoty Lew”, oddawały salwę i zawracały, dając pole do działania następnym dwóm galerom. Anglicy holujący „Złotego Lwa” nadludzkim wysiłkiem potrafili odwrócić go burtą do galer i znowu hiszpańskie galery musiały się wycofać przegonione ogniem ciężkich armat angielskich. Dopiero po północy powiała wystarczająco silna bryza od lądu i angielskie statki odpłynęły. O świcie Drake znowu zakotwiczył swoją eskadrę i zapraszał galery do bitwy. Jednak Don Pedro nie dał się sprowokować. Rycerski w słowach i uczynkach Hiszpan posłał Drake’owi pozdrowienia winszując zręczności i kunsztu żeglarskiego, a w raz z listem przesłał mu wina i słodycze. Takie to były czasy - kończył komandor. Wszyscy chłopcy słuchali tej opowieści z największą uwagą. Staś także, ale w jego głowie nastąpiło pewne przewartościowanie. Dotychczas język angielski, którego uczył się intensywnie od trzech lat, kojarzył mu się z Londonem, Curwoodem, z daleką, kanadyjską północą a w o wiele mniejszym stopniu z amerykańskimi cowbojami. Anglia i Anglicy byli gdzieś na drugim planie. Teraz przypomniał sobie urywkowe informacje mamy dotyczące Anglików i obecnej angielskiej rzeczywistości i postanowił, że musi tą Anglię zobaczyć na własne oczy. Komandor spojrzał na zegarek, wstał zabierając się do odejścia, ale chłopcy starali się go zatrzymać. Jeden z nich zapytał: - Panie komandorze. Pan nam wszystkiego nie opowiedział. - Jak to wszystkiego? - No a co z tym listem do króla? - No cóż król pracował w dalekim Aranjuez i właśnie w momencie, kiedy Drake otrzymał pozdrowienia i słodycze, król doszedł do raportu Mendozy. Przeczytał go dokładnie, a następnie udał się do kaplicy, gdzie zatopił się w modlitwie i kontemplacji. Po prześledzeniu w swoim umyśle całego toku zdarzeń, doszedł do wniosku, że zuchwałe wtargnięcie Drake do hiszpańskiego portu stanowiło karę bożą za to iż on zbyt powoli szykował wyprawę przeciwko Anglii w celu ukarania angielskiej heretyczki i postanowił przyśpieszyć przygotowania do karnej wyprawy przeciwko Anglii. - Czy to była ta wyprawa „Wielkiej Armady”? - Tak, to właśnie o tą wyprawę chodziło. Tylko, że ta armada naprawdę nazywała się „Eskadra Najszczęśliwsza - „Armada Felicissima” Jednak po klęsce Hiszpanie przestali używać tej nazwy. - Panie komandorze pan nam powiedział jak Hiszpanie przezywali tego Drake’a. A jak Anglicy przezywali dowódców hiszpańskich. - Dowódcą hiszpańskim w tej bitwie był Don Pedro. Anglicy podziwiali jego wielką odwagę i wcale go nie przezywali. Następnego wieczoru komandor opowiadał młodym żeglarzom o wyprawie „Wielkiej Armady” z Lizbony przeciwko Anglii. Komandor był świetnym gawędziarzem i tego wieczoru mówił równie ciekawie, jak poprzednio o wyprawie do Kadyksu