Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Po chwili doszli do kopca, pokrytego splątaną roślinnością. Miał mniej więcej dziesięć metrów wysokości i dwadzieścia szerokości u podstawy. - To jest środek rynku. Prawdopodobnie była tu świątynia jakiegoś pomniejszego boga albo króla. Zawaliła się, co prawdopodobnie uchroniło to miejsce przed odkryciem. Ruiny znajdują się poniżej linii drzew, więc nie można ich dostrzec z góry. Tego miejsca naprawdę nie widać, dopóki człowiek się o nie potknie. - Szczęście, że polował pan w pobliżu. - Byłaby to prawdziwa sensacja, gdybym wyszedł spomiędzy drzew i ujrzał te ruiny podczas ścigania kuropatw, ale trochę panią oszukałem. Mam przyjaciela, który pracuje w NASA. Satelita szpiegowski odkrył podczas sporządzania mapy lasu deszczowego dość regularne prostokątne miejsce. Uznałem, że może być interesujące i przyjrzałem mu się bliżej. Było to jakieś dwa lata temu. Wracałem tu ponad dziesięć razy. Za każdym razem odkrywałem więcej ścieżek, zdejmowałem roślinność z pomników i budynków. W otaczającym polanę lesie jest znacznie więcej ruin. Moim zdaniem to miejsce mogłoby się okazać znaczącym stanowiskiem. Teraz jeśli będzie pani uprzejma... tędy... - Jak przewodnik, który oprowadza wycieczkę po muzeum, zaprowadził ją do cylindrycznej struktury, ukrytej za mocno zarośniętym kopcem. - Ostatnie dwie wizyty poświęciłem wyłącznie odsłonięciu tego budynku. - Obeszli gmach, zbudowany z doskonale dopasowanych szarobrązowych kamiennych bloków. Gamay popatrzyła na zaokrąglony, nieco zapadły dach. - Niecodzienna architektura - stwierdziła. - Czy to kolejna świątynia? Doktor Chi przeciął splątaną winorośl, która broniła dostępu w pobliże budynku. - Nie, to obserwatorium astronomiczne i zegar Majów. Występy w ścianach i okna są ułożone tak, by światło słońca i gwiazd świeciło zgodnie z równonocą oraz przesileniem jesiennym i wiosennym. Na samej górze obserwatorium jest pomieszczenie, z którego astronomowie mogli obliczać kąty położenia gwiazd. Jest jeszcze coś - właśnie to chciałem pani pokazać. Odsunął świeżą roślinność z szerokiego na około metr fryzu, biegnącego nisko wokół muru, po czym cofnął się, by Gamay mogła się przyjrzeć. Fryz był rzeźbiony na wysokości oczu przeciętnego Mai. Musiała się pochylić. Miała przed sobą scenę morską. Przeciągnęła palcami po płaskorzeźbie przedstawiającej łódź z odkrytym pokładem, wysokim dziobem i rufą. Dziobnica wydłużała się w coś przypominającego spiczasty taran. Na grubym maszcie wydymał się duży prostokątny żagiel. Nie było bomu, gejtawy przytrzymywały górny lik żagla do zamocowanej na stałe rei. Maszt utrzymywały biegnące do przodu i do tyłu wanty, rumpel był podwójny. W górze latały morskie ptaki, przed dziobem wyskakiwały z wody ryby. Jednostka jeżyła się tyloma oszczepami, że wyglądała jak jeżozwierz. Broń dzierżyli mężczyźni, którzy mieli na głowach coś przypominającego kaski graczy w futbol amerykański. Inni wiosłowali długimi wiosłami, skierowanymi do rufy. Było dwudziestu pięciu wioślarzy, co - biorąc pod uwagę tych z drugiej strony - oznaczało, że statek napędzało pięćdziesięciu ludzi. Na relingu wisiały przedmioty, które wyglądały na tarcze. Na podstawie liczby ludzi na pokładzie Gamay oszacowała długość okrętu na jakieś trzydzieści metrów. Ruszyła wzdłuż fryzu. Było na nim więcej okrętów wojennych, ukazano także jednostki z mniejszą załogą, prawdopodobnie handlowe. Na ich pokładzie znajdowały się bowiem prostokątne przedmioty - najwyraźniej skrzynie z towarem. Przy pachołkach stali ludzie, którzy zdaniem Gamay byli członkami załogi i ciągnęli liny, by napiąć żagiel. W odróżnieniu od mężczyzn w kaskach mieli dziwne, szpiczaste nakrycia głów. Choć motywy były różne, na fryzie niewątpliwie przedstawiono flotyllę statków handlowych, eskortowaną przez zbrojną eskadrę. Chi obserwował, jak Gamay okrąża budynek. Z błysku rozbawienia w jego oczach domyśliła się, że od początku nie zamierzał pokazywać jej scen z życia morza. Chciał, by zobaczyła te statki. Stanęła przy kolejnym i pokręciła głową. Na dziobie miał wyryty rysunek zwierzęcia. - Doktorze Chi, czy to nie przypomina panu konia? - Prosiła pani, bym pokazał przykłady fauny morskiej. - Udało się panu określić wiek tego obiektu? Chi podszedł do fryzu i przeciągnął palcem po rzeźbionej krawędzi. - Te twarze to cyfry. Ta oznacza zero. Z wyrzeźbionych tu hieroglifów wynika, że statki wykuto w skale mniej więcej sto pięćdziesiąt lat przed Chrystusem. - Jeśli ocena jest prawidłowa, nawet w grubym przybliżeniu, jak to możliwe, że wyrzeźbiono konia? Konie przybyły do Ameryki dopiero w piętnastym wieku, razem z Hiszpanami. - Zagadkowe, prawda? Popatrzyła na rysunek unoszącego się na niebie obiektu o konturach szlifowanego diamentu, pod którym zwisał człowiek. - A to co? - Nie jestem pewien. Z początku sądziłem, że to jakiś powietrzny bóg, ale nie przypomina niczego, co znam. Trudno to wszystko objąć rozumem. Jest pani głodna? Możemy za jakiś czas wrócić i znowu pooglądać. - Oczywiście... bardzo proszę... - powiedziała Gamay, jakby obudziła się ze snu. Niełatwo jej było oderwać się od płaskorzeźb. Myśli gnały po głowie jak rój wściekłych os. Kilka metrów dalej stał okrągły, walcowaty kamień o wysokości mniej więcej metra i średnicy dwóch. Gamay poszła za monument, by przebrać się w bardziej wygodne szorty, a Chi przygotował obiad. Wyjął z plecaka niedużą plecioną matę i serwetki i rozłożył wszystko na wyrzeźbionej w kamieniu postaci wojownika w stroju z piór. - Mam nadzieję, że nie odejmie pani apetytu jedzenie na splamionym krwią ofiarnym ołtarzu - powiedział z miną pokerzysty. Gamay podjęła wisielczy dowcip profesora. - Ostry występ, na którym przed chwilą usiadłam, był kiedyś zegarem słonecznym. - Oczywiście - odparł z niewinną miną. - Ołtarz ofiarny stoi przy świątyni. - Sięgnął do plecaka. - Mielonka i tortille. - Podał Gamay starannie owinięte zawiniątko. - Co pani wie o Majach? Odwinęła przezroczysty plastik i zanim odpowiedziała, ugryzła kęs tortilli. - Wiem, że byli równocześnie okrutni i piękni. - Machnęła wokół ręką. - Wznieśli niesamowite budowle. Ich cywilizacja się rozpadła, ale nikt nie wie dokładnie, dlaczego. - Nie jest to taka tajemnica, jak sądzą niektórzy. W trakcie wieków istnienia kultura Majów przechodziła wiele przemian. Były wojny, rewolucje, klęski nieurodzaju