Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Osłabiony szamotaniną oparł się plecami o ścianę i na stojąco obserwował stwora na podłodze. Widział, jak tamten porusza się, powoli dźwiga na czworaki i kołysząc ciałem w tej pozycji szuka wzrokiem swej niedoszłej ofiary; a kiedy wreszcie wypatrzył Bradleya, ze ściągniętych ust wydobyły się bełkotliwe słowa: „Jeść! Jeść! Jest stąd wyjście!” Żałosny ton tej prośby ujął Anglika za serce. Orientował się, że to nie Wieroo, ale ktoś, kto być może był kiedyś takim jak on człowiekiem, którego wrzucono do tej jamy, gdzie długie odosobnienie dało skutek, jaki może stać się również jego udziałem. A poza tym w upartym powtarzaniu słów: „Jest stąd wyjście” tkwiła jakaś sugestia nadziei. Co to za wyjście? Co wiedział ten nieszczęśnik? — Ktoś ty i jak długo tu jesteś? — spytał surowo Bradley. Człowiek na podłodze nie odpowiadał przez chwilę, po czym stęknął bełkotliwie: Jeść! Jeść! — Przestań! — warknął Anglik, a słowo to zabrzmiało w jego ustach jak strzał z pistoletu. Sprawiło, że mężczyzna usiadł podpierając się rękami o ziemię. Przestał się kołysać tam i z powrotem; przestraszony starał się skoncentrować i zebrać myśli. Bradley powtórzył ostro pytanie. — Jestem An–Tak z rasy Galu — odparł mężczyzna. — Jeden Luata wie, jak długo tu jestem, może dziesięć księżyców, może dziesięć księżyców po trzykroć. — Był to caspakijski odpowiednik liczby trzydzieści. — Kiedy mnie tu wtrącili, byłem młody i silny. Teraz jestem stary i bardzo słaby. Jestem cos–ata–lu, to dlatego nie zabili mnie od razu. Gdybym zdradził im tajemnicę cos–ata–lu, wypuściliby mnie, ale jak mogę im powiedzieć to, co wie jeden Luata? — Co to jest cos–ata–lu? — zapytał Bradley. — Jeść! Jeść! Jest stąd wyjście! — wybełkotał Galu. Bradley podszedł zdecydowanym krokiem do mężczyzny, złapał go za ramiona i potrząsnął nim silnie. — Powiedz mi — krzyknął — co to jest cos–ata–lu? — Jeść! — zakwilił An–Tak. Bradley zastanowił się. Nie zabrano mu plecaka. Oprócz brzytwy i noża znajdował się w nim drobny sprzęt oraz trochę suszonego mięsa. Cisnął konającemu z głodu Galu mały pasek tego ostatniego. An–Tak porwał go i pożarł łapczywie. Ten okruch pożywienia tchnął weń nowe życie. — Co to jest cos–ata–lu? — ponowił pytanie Bradley. An–Tak próbował mu wyjaśnić. Jego wywód przerywały co chwila nawroty rozkojarzenia, podczas których znowu błagał płaczliwie o jedzenie i utrzymywał, że „jest stąd wyjście”; ale stanowczy i cierpliwy Anglik wyciągnął wreszcie z niego po kawałku mniej więcej klarowny opis nadzwyczajnego prawa ewolucji rządzącego na Caspak. Znalazł w nim wyjaśnienie tego, czego dotąd nie rozumiał, Dowiedział się, dlaczego wśród caspakijskich plemion, z którymi miał do tej pory do czynienia, nie widział niemowląt ani dzieci, dlaczego każde plemię zamieszkujące tereny bardziej na północ wykazywało wyższy stopień rozwoju niż jego sąsiedzi z południa, dlaczego w skład każdego plemienia wchodzili osobnicy o cechach fizycznych i psychicznych z przedziału od najbardziej rozwiniętych rasy stojącej o szczebel niżej od najmniej rozwiniętych rasy znajdującej się o szczebel wyżej na drabinie ewolucji i dlaczego kobiety każdego plemienia zanurzają się każdego ranka na godzinę w ciepłych stawach, w pobliżu których umiejscowione są zawsze obozowiska ich ludu, jak również odkrył, dlaczego przy tych sadzawkach nie dochodzi do ataków zwierząt i gadów. Dowiedział się, że z wyjątkiem tych, którzy są cos–ata–lu, wszyscy przychodzą z Cor–sva–jo, czyli „stamtąd gdzie początek”. Jajo, z którego wykluwają się zrazu w postaci kijanek, składane jest z milionami innych w jednym z ciepłych stawów wraz z trującym serum, którego instynktownie unikają drapieżniki. Ciepły strumień wypływający ze stawu unosi ze sobą niezliczone miliony jaj i kijanek, które dryfując powoli w kierunku morza rozwijają się. Część kijanek wykluwa się z jaj jeszcze w stawie, część w leniwym strumieniu, pozostałe dopiero po znalezieniu się w wielkim śródlądowym morzu. Kijanki wyrastają na ryby albo gady — An–Tak nie był pewien, na co dokładnie — i pod tą postacią, ciągle się rozwijając, płyną daleko na południe, gdzie pośród bagien i nieprzebytych dżungli część z nich przechodzi w stadium zwierząt ziemnowodnych. Zawsze istnieją takie, których rozwój zatrzymuje się na etapie ryby, inne przestają się rozwijać po osiągnięciu stadium gada, natomiast znakomita większość staje się łupem żarłocznych mieszkańców głębin, zanim w ogóle zacznie się rozwijać. Niewiele jest takich, które ostatecznie stają się małpiatkami, a następnie małpami, czyli przechodzą do stadium uważanego przez Caspakijczyków za właściwy początek ewolucji. Wychodząc zatem z jaja, dany osobnik rozwija się powoli w coraz to wyższą formę życia — tak jak żaba, która powstaje z jaja i przebywa potem rozmaite stadia od rybki ze skrzelami do właściwej żaby oddychającej płucami. Mając to ostatnie na względzie, Bradley stwierdził, że nie jest wcale trudno uwierzyć w możliwość istnienia takiego właśnie cyklu ewolucji — nie było tu niczego nowego. Dany osobnik, jeśli udało mu się przetrwać, przeistaczał się powoli z małpy w człowieka najniższego rzędu, Alu, a następnie, stopniowo, w Bo–lu, Sto–lu, Kro–lu, by wreszcie stać się Galu