Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Jestem pańskim pokornym sługą i mam zaszczyt złożyć panu moje uszanowanie. - Przepraszam, panie Buvat, jeszcze słówko. - Słucham uważnie. - Powtarzam panu, że Francja ma wobec pana zobowiązania, z których musi się wywiązać. Proszę tedy napisać do regenta. Podaj mu pan sumę twoich należności; opisz swoją sytuację i jeśli pragniesz czegoś szczególnie, wyjaw mu te pragnienia odważnie. Ręczę, że twoje podanie będzie załatwione pomyślnie. - Jest pan aż nazbyt dobry i spełnię, oczywista, jego życzenie. Mogę zatem mieć nadzieję, że gdy pierwsze fundusze napłyną do kasy państwowej... - Zostanie pan natychmiast wezwany do kasy, daję na to słowo. - Jeszcze dziś, proszę pana, wystosuję moją prośbę do regenta. - I jutro wszystko zostanie panu zapłacone. - Ach, łaskawy panie, ileż dobroci! - Proszę już iść, panie Buvat, proszę iść, pańska pupilka czeka na pana. - Ma pan słuszność, ale nie straci na tym, że na mnie czekała, bo przyniosę jej wspaniałą nowinę. Może będę miał zaszczyt jeszcze pana zobaczyć. Ach, przepraszam! Czy nie będzie to niedyskrecją, jeśli zapytam pana o nazwisko? - Nazywam się Filip. - Do zobaczenia tedy, panie Filipie. - Żegnaj, mości Buvat. Chwileczkę... muszę wydać rozkaz, żeby pana wypuszczono. Po tych słowach zadzwonił. W drzwiach pojawił się kamerdyner. - Poproś Ravanne'a. Kamerdyner wyszedł. W dwie sekundy potem wszedł młody oficer gwardii. - Ravanne - ozwał się "pan Filip" - odprowadź tego dzielnego człowieka aż do bram Palais-Royal. Może udać się, dokąd zechce. - Tak jest, Wasza Wysokość - odrzekł młody oficer. Buvat doznał jakby olśnienia, otworzył usta, aby zapytać, kim jest mężczyzna tytułowany Jego Wysokością; ale Ravanne nie dał mu na to czasu. - Proszę za mną - rzekł. - Czekam na pana. Buvat patrzył na "pana Filipa" z ogłupiałą miną, a Ravanne, nie rozumiejąc jego wahania, ponaglił go raz jeszcze. Buvat ruszył za oficerem i wyciągniętą z kieszeni chusteczką ocierał z czoła pot ściekający wielkimi kroplami. Strażnik przy drzwiach chciał zatrzymać Buvata. - Z rozkazu Jego Wysokości pana regenta ten człowiek jest wolny - rzekł oficer. Żołnierz sprezentował broń i przepuścił ich obu. Buvat przestraszył się na myśl, że trafi go apopleksja; nogi odmawiały mu posłuszeństwa, oparł się o ścianę. - Co panu jest? - spytał jego przewodnik. - Przepraszam - wybełkotał Buvat - ale czy przypadkiem osoba, z którą miałem zaszczyt rozmawiać, nie jest...? - To Jego Wysokość regent we własnej osobie - odparł Ravanne. - Niemożliwe! - wykrzyknął Buvat. - Wprost przeciwnie, całkiem możliwe - odpowiedział oficer - bo tak jest. - Jak to, czyżby sam pan regent obiecał mi, że będę miał wypłacone zaległe pobory? - zawołał Buvat. - Nie wiem, co panu obiecał, wiem natomiast, że rozkaz wyprowadzenia pana dostałem od regenta - rzekł Ravanne. - Powiedział mi przecież, że nazywa się Filip. - Bo tak też jest: Filip Orleański. - To prawda, proszę pana, to prawda; Filip to jego imię chrzestne, wszyscy o tym wiedzą. Bardzo zacny człowiek z pana regenta i kiedy pomyślę, że tylu niegodziwych łotrów spiskowało przeciw niemu, przeciwko człowiekowi, który zaręczył swoim słowem, że będę miał wypłacone pobory!... Ależ oni zasługują na szubienicę, powinni być łamani kołem, poćwiartowani, spaleni żywcem; czy nie jesteś pan tego zdania? - Proszę pana - roześmiał się Ravanne - nie mam wyrobionego zdania o sprawach tak wielkiej wagi. A oto i furta wiodąca na ulicę. Pragnąłbym mieć zaszczyt towarzyszyć ci dalej, lecz Jego Wysokość odjeżdża za pół godziny do Chelles, przedtem zaś ma mi wydać różne polecenia i jestem zmuszony, ku mojemu żalowi, pożegnać pana. - To ja ogromnie żałuję, drogi panie - rzekł grzecznie Buvat odpowiadając głębokim ukłonem na skinienie głową młodego oficera, który już zniknął w momencie, gdy Buvat się prostował. Owo zniknięcie zwróciło Buvatowi swobodę wszelkich poczynań, z czego skorzystał podążając na plac des Victoires, a z placu des Victoires na ulicę du Temps-Perdu, zza której rogu wynurzył się akurat w chwili, gdy d'Harmental przeszywał szpadą pierś Roquefinette'a. I było to również w tej samej chwili, kiedy biedna Batylda, wcale się nie domyślając, co zaszło u jej sąsiada, dostrzegła swojego opiekuna i zbiegła po schodach, by go powitać; spotkali się oboje między drugim i trzecim piętrem. - O mój drogi ojcze, mój drogi ojcze! - zawołała wspinając się po schodach wsparta na ramieniu Buvata; zatrzymywała się przy tym na każdym stopniu, by go uściskać. - Skądże wracasz, co ci się przytrafiło i jak się to stało, że nie widziałyśmy cię od poniedziałku? Ileż niepokoju przeżyłyśmy, Nanette i ja, o mój Boże; przeszkodziły ci zapewne jakieś niewiarygodne wydarzenia: - A tak, całkiem niewiarygodne - przytaknął Buvat. - Mój Boże! Opowiedz mi o tym, ojcze. Przede wszystkim: skąd wracasz? - Z Palais-Royal. - Jak to, z Palais-Royal? U kogo byłeś w Palais-Royal? - U regenta