Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wesoły humor księcia Melsztyńskiego sprzeciwiał się wprawdzie tajemnicom tym i skrytym żalom, ale Malwina pamiętała Ludomira w Krzewinie ponurego raczej niż wesołego, i w Warszawie nawet wspomniała sobie, iż wśród zwyczajnej jego wesołości nieraz cień smutku przezierał. Na wieczorze księżnej W*** przy pisaniu karteczek, gdy odpisywał na jej zapytanie, smutek bolesny postrzegła była na jego twarzy, smutną także tęsknosć tego samego wieczora podczas tańców, gdy chcąc poprawić we włosach zsunięte kwiaty w zwierciadle była ujrzała Ludomira. A w wilią, gdy podczas kwesty spotkała go u fary, wtedy najbardziej wyraz czułego rozrzewnienia w jego oczach, w jego głosie, w całej jego twarzy tak głęboko był wyryty, że Malwina to przypominając utwierdziła się w przekonaniu, że wesołość zbyteczna i roztrzepanie Ludomira było tylko udaniem, którym właściwy stan duszy pokrywał. Czyliż przeczucia Malwiny w tym wszystkim jej nie oszukiwały, czyli też żywa jej imaginacja łudziła ją może? O tym później się dowiemy. Świstek owego listu schowała, obiecując sobie nic o nim Ludomirowi nie wspominać, któremu raptowny jego odjazd z Warszawy już w sercu swoim wybaczała, rozumiejąc z wielkim uprzedzeniem, że go coś nieprzewidzianego przynagliło udać się do matki nieszczęśliwej. Malwina rozmyślała o tym wszystkim, gdy służący wchodząc do pokoju przerwał jej dumanie mówiąc, że dziewczynka mała i bardzo gadatliwa jest w sieni i chce się z nią samą widzieć. Jak weszła, Malwina poznała w niej Rózię, wnuczkę Dżęgi Cygana, który szczupaka z swego połowu w podarunku jej przysłał. Lubiąc dzieci bawiła się szczebiotaniem ładnej Cyganeczki, która widząc się zachęconą różne jej rzeczy prawiła w dziecinnej swojej szczerości. Między inszymi powiadała Malwinie o biednym wariacie, co Rózi korale podarował. - Dziś rano sługa jego przychodził - mówiła - szukając czegoś, ale nie wiem dobrze czego, bo chociem się wszystkich pytała, nikt Rózi nie słuchał i nie dowiedziałam się, czego oni szukali; ale pono jakiegoś papieru, bom słyszała, jak sługa mówił dziadulowi, że jego pan w nocy zachorował, że bardzo słaby i że się trapi, że jakiś list zgubił; i tak, moja imość kochana, więcej się nie mogłam dowiedzieć, bo dziadulo kazał mi wziąść tego szczupaka w koszałkę i przynieść go imości i tak przyszłam tu. Niewiele mogła Malwina dowiedzieć się z tych wszystkich wiadomości Róziulki, ale mimowolnie zajmując się tym biednym jestestwem, o którym Róziulka w swoim dziecinnym sposobie rozprawiała, umyśliła ją odsyłając kazać się dopytać u Dżęgi, czy to prawda, że ten mniemany wariat tak jest niebezpiecznie chorym. Pożegnała tedy Cyganeczkę i służący, co z nią chodził, wróciwszy doniósł Malwinie, że podług jej rozkazów pytał się u Dżęgi i że ten biedny mniemany wariat w samej istocie miał być mocno chorym, że nikogo widzieć nie chce, że córka Dżęgi sama u niego była, ale go nie widziała, tylko od służącego dokładniej jeszcze o jego dowiedziała się słabości. Malwina tak była dobrą i litującą się nad każdym cierpiącym, iż nie można się dziwić, jeśli i tego żałowała. Jednak nie wiem, czy ten nieszczęśliwy nie większe jeszcze jak inni wzbudzał w niej politowanie; z osobliwszym staraniem przez długie dni jego choroby posyłała do Dżęgi dowiadywać się o jego zdrowie i czyli żyje jeszcze, gdyż życie nawet jego przez czas długi było w niebezpieczeństwie. Rozdział XVII LIST ALFREDA DO MAJORA LISSOWSKIEGO "Dawnom do Ciebie nie pisał, mój królu! To prawda; ale wiesz co, o to nie gniewaj się, bo widzisz, choćbyś się przez dziesięć lat gniewał, ja przecie nie więcej dlatego lubiłbym pisać. Ale dziś mnie jakaś ochota napadła, chcę Ci nagrodzić za wszystkie miesiące mojego milczenia i odwdzięczyć wiejskimi komerażami za komeraże warszawskie, coś mi wiernie przez całą zimę donosił. W jedynym położeniu znajduję się do zebrania rozmaitych pasztetów, bo jestem w Jeziorowie, u pani chorążycowej Szeptalskiej, która siostrzenicę wydaje za mąż. Na to wesele całe sąsiedztwo o dziesięć mil wkoło zaproszone zostało. Eleganckie koczyki, półkrytki skromne, półtoraczne kareciska, pocztą, furmanami i własnymi cugami przez trzy dni nawoziły figur rozmaitych co niemiara. Piękne pole bym miał do opisywania ciekawych karykatur. Ale nie godzi się podobno naśmiewać z bliźniego, a przy tym lube moje lenistwo szepce mi, że niebezpieczną jest rzeczą w długie zapędzać się opisywania. Więc z tych ciekawych komerażów, zabawnych portretów, pasztetów i wiadomości, które Ci miałem donieść i na któreś już chciwie oczy i uszy otwierał, nic wiedzieć nie będziesz. Uspokój się, mój królu! Dość i tak mojej łaski, że Ci pannę młodą opiszę. Och! co ta, to godna jest, aby się nad nią zastanowić. Wątpię, żebyście w Warszawie co ładniejszego mieli. Wyobraź sobie lat piętnaście i pęczek kwiatów, a będziesz miał portret Florynki