Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Moja Ala psu spod ogona nie wyskoczyła, niech ciocia o tym nie zapomina. Siedziałam sobie spokojnie przy stole i z przerażeniem patrzyłam na to, co się działo wokół mnie. Nie spodziewałam się, że jednym pytaniem wywołałam taką burzę. Sprawa rozwodu już nie była taka ważna, jak poziom inteligencji moich kuzynek. Jedynie Michał palił papierosa i nie odzywał się ani słowem. Dziadek przez chwilę szeptał coś do Roberta, który ze zrozumieniem pokiwał głową i uśmiechnął się ukradkiem, a moja matka co jakiś czas ciężko wzdychała i pocierała czoło. Spojrzałam na zegarek i przypomniałam sobie, że umówiłam się z Andrzejem. Przechyliłam się w stronę Roberta i spytałam cicho: - Czy mógłbyś jakoś zapanować nad emocjami ciotek i doprowadzić do końca to spotkanie? Zależy mi na czasie. - Oczywiście - uśmiechnął się szelmowsko i wstał z krzesła, aby być lepiej słyszanym. - Moje kochane - zwrócił się do zacietrzewionych kobiet - nie chcę być kością niezgody w rodzinie i prawdę mówiąc jestem już trochę zmęczony. Siedzimy tu i debatujemy nad czymś, co zostało już postanowione. Oświadczam uroczyście, że zgadzam się, aby Urszula ode mnie odeszła i niewiele obchodzą mnie losy naszego szlacheckiego, herbowego czy jakiego tam jeszcze nazwiska. Oczywiście macie prawo pogniewać się na mnie i wykląć z rodziny - dodał już od drzwi. Byłam jedyną osobą przy stole, która nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Miałam tylko nadzieję, że Robert zachowa się bardziej finezyjnie. Cała reszta natomiast siedziała jak sparaliżowana i z niedowierzaniem patrzyła na drzwi, za którymi zniknął Robert. Skorzystałam szybciutko z okazji, złapałam torebkę i również ruszyłam w tamtym kierunku. - Ciociu - zatrzymałam się jeszcze na chwilę i spojrzałam na Stasię - mnie również bardzo się spieszy. Andrzej na mnie czeka. - Mogłabyś go kiedyś przyprowadzić. - Stasia od razu podjęła nowy temat, gdyż postać mojego narzeczonego intrygowała ją od dawna. - Na pewno to zrobię. - A powiedz mi moja droga, jakie on nosi nazwisko? - Wiedziałam, że ciocia o to zapyta - uśmiechnęłam się. - Poniatowski, Andrzej Poniatowski. Aż zachłysnęła się z zachwytu. - Z tych Poniatowskich? - Jak najbardziej. - A matka herbowa? - pytała z upojeniem w głosie. - Nie wiem, ale Andrzej z pewnością odpowie na każde cioci pytanie. Do widzenia - skinęłam głową na pożegnanie i nacisnęłam klamkę. W drodze powrotnej odwiozłam jeszcze mamę do domu. W samochodzie spojrzałyśmy na siebie zmęczonym wzrokiem. - Jestem wykończona -jęknęła. - Odwieź mnie szybko, bo za chwilę głowę rozsadzi mi z bólu. - Mnie również - mruknęłam. - No cóż - uśmiechnęła się - jesteś moją córką, a migreny są dziedziczne. * * * PÓŹNIEJ dowiedziałam się, że wszyscy poobrażali się na siebie. Przez tydzień noga Julii i Wandy nie stanęła w domu Stasi. Robert z Ula założyli sprawę rozwodową, a moja mama nareszcie poznała Andrzeja, który bardzo jej się spodobał. Mojego byłego męża określała krótkim mianem "śmierdziel" i ciekawa byłam, jakie przezwisko wymyśli tym razem. Weronika wyszła ze szpitala i właściwie życie toczyło się w miarę spokojnie. Nawet udało mi się opowiedzieć Andrzejowi o mojej rozmowie z Adamem; bardzo się zdenerwował i o mało żeśmy się nie pokłócili, tak skrytykował mój brak zdrowego rozsądku. Przypuszczałam zresztą, że pracuje nad tą sprawą, tylko nie chce mi nic powiedzieć. Lalunia stała nadal ukryta w garażu, a ja jeździłam paskudnym golfem. Aż pewnego wieczoru Andrzej wrócił z pracy wesoło pogwizdując. Napadłam go od razu. - Odkryliście coś nowego? - A może byś mi najpierw dała coś do jedzenia? - spytał z przekąsem. Zaserwowałam mu fasolkę po bretońsku, którą uwielbiał ponad wszystko. Jak na mój gust jadł jednak zbyt wolno. - No mów - pogoniłam go. - Nie mogę - wybełkotał. - Mam pełne usta. - To połknij. - Anka - wkurzył się - idź poczytaj książkę i pozwól mi spokojnie zjeść kolację, bo inaczej niczego się nie dowiesz. Oczywiście obraziłam się i wyszłam do drugiego pokoju. Zadzwonił telefon. To była Weronika. - Anka - miała przerażony głos. - Konrad zaginął. - Jak to zaginął? - Nie ma go nigdzie. Dzwonili do mnie z Niemiec. Od trzech tygodni nie pojawił się w pracy i nikt go w ogóle nie widział. Podejrzewam, że to może mieć związek z naszą sprawą. - Co ty pleciesz? - roześmiałam się. - Jesteś przewrażliwiona. Na pewno Konrad zadbał o swoją przyszłość i klasycznie się zmył. Nachapał się już tyle, że mu starczy do końca życia i teraz odpoczywa na Bermudach. - Nie - zaprzeczyła energicznie