Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- A ja chciałabym z tobą porozmawiać - oznajmiła Ann ponuro. Reszta szybko opuściła pokój. Mierzyli się wzrokiem, marszcząc brwi i z tego powodu wyglądali, jak para Artów Randolphów. Sax usiadł na bambusowym krześle. Pomieszczenie było małe i po- zbawione okien. Przypominało jedną z małych podziemnych komór o wypukłych sklepieniach w Underhill, zbudowanych na samym począt- ku pobytu pierwszej setki na Marsie. Kształt pasował. Materiały również. Cegła była takim stabilnym surowcem. Ann przyciągnęła do siebie krze- sło i usiadła naprzeciwko Saxa; pochyliła się do przodu, aby przez cały czas móc mu patrzeć w oczy. Wyglądała starzej. Dumna przywódczyni „czerwonych", dumna, chuda, nawiedzona. Sax uśmiechnął się na tę myśl. - Czy myślisz o kolejnej kuracji gerontologicznej? - Usta Russella wypowiedziały tę myśl same, zaskakując zarówno Ann, jak i jego samego. Ann potraktowała pytanie jak impertynencję i nie odpowiedziała. - Dlaczego chciałeś zestrzelić soczewkę? - spytała, wwiercając się w rozmówcę wzrokiem. - Nie podobała mi się. - Tyle wiem - odparła. - Ale dlaczego? - Nie była niezbędna. Środowisko ogrzewa się wystarczająco szybko. Nie ma powodu, by ten proces przyspieszać. Nie potrzebujemy już więcej ciepła. A soczewka uwalniała bardzo duże ilości dwutlenku węgla. Trud- no będzie się go pozbyć. A był tak dokładnie uwięziony... trudno jest wy- dostać dwutlenek węgla z węglanów. Trwa on, póki ktoś nie stopi skały. - Sax potrząsnął głową. - Soczewka była głupotą. Wykonali ją tylko dlate- go, że potrafili ją zrobić. Kanały. Ja nie wierzę w kanały. - Więc po prostu uznałeś ten rodzaj terraformowania za nieodpowied- ni dla własnych projektów. - Zgadza się. - Ze spokojem zniósł jej spojrzenie. - Wierzę w terra- formowanie nakreślone w Dorsa Brevia. O ile sobie dobrze przypominani, sama również się podpisałaś pod deklaracją... Ann potrząsnęła głową. - Nie? Ale „czerwoni" się podpisali, prawda? Skinęła głową. - No cóż... ja to rozumiem. Tłumaczyłem ci już wcześniej. Powietrze przystosowane dla ludzi do pewnej wysokości terenu. Ponad nim atmosfe- ra tak rzadka i zimna, jak dotąd. Zwolnić tempo. Ecopoesis. Nie podoba mi się żadna z tych wielkich metod opartych o przemysł ciężki. Może tro- chę azotu z Tytana... Ale nic poza tym. - A co z oceanami? - Nie wiem. Widzisz, co się dzieje bez pompowania? - Co z solettą? - Nie wiem. Hm, dodatkowa izolacja oznacza mniejszą potrzebę ogrzewania poprzez odgazowywanie przemysłowe. Lub poprzez inne me- tody. Jednak... jesteśmy w stanie działać bez nich. Uważałem, że zwiercia- dła światu wystarczą. - Tyle że nic już od ciebie nie zależy. - Nic. Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Ann nad czymś się zamyśliła. Sax obserwował jej pomarszczoną twarz i zastanawiał się, kiedy ostatnio pod- dała się kuracji. Ursula zalecała, by powtarzać leczenie przynajmniej co cztery lata. - Myliłem się -jego usta znowu wypowiedziały te słowa same. Kie- dy Ann patrzyła na niego, próbował podążyć za tą myślą. To była kwestia kształtów, kwestia geometrii, szyku matematycznego. Kaskadowy chaos rekombinacyjny. Piękno to tworzenie dziwnego przyciągania. - Powinni- śmy byli się nieco wstrzymać. Przed rozpoczęciem zmian należało poświę- cić kilka dziesięcioleci na studiowanie pierwotnego stanu. Z tych studiów dowiedzielibyśmy się, jak iść naprzód. Nie sądziłem, że wszystko się zmie- ni tak szybko. Mój pierwotny zamysł przypominał bardziej coś w rodzaju ecopoesis. Ann zacisnęła usta. - Teraz jednak jest już za późno. - Tak, przykro mi. - Podniósł wnętrzem do góry swoją dłoń i obej- rzał. Wszystkie linie na niej były takie same jak zawsze. - Powinnaś się poddać kuracji. - Nie poddam jej się już nigdy więcej. - Och, Ann. Nie mów tak. Czy Peter wie? Potrzebujemy cię. To zna- czy... potrzebujemy cię. Ann Clayborne wstała i wyszła z pokoju. Następny projekt Saxa był bardziej skomplikowany. Wprawdzie Pe- ter przekonałby się do niego, jednak ludzie z Yishniacu pozostali pełni wąt- pliwości. Sax wyjaśnił im wszystko najlepiej, jak umiał. Peter pomagał mu w tym. Wówczas obiekcje ludzi zmieniły się w pytania o praktyczną stro- nę tego przedsięwzięcia. Zbyt wielkie? Zjednajcie więcej bogdanowistów. Niemożliwe do ukrycia? Przerwijcie sieć nadzoru. Powiedział im jeszcze, że nauka to tworzenie