Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Tor? — Pokręcił głową. — Nie, nikt półkrwi… Nie miała pojęcia, o czym mówi. Co zamierzał z nią teraz zrobić? Bez wątpienia nie była mu już potrzebna. Czy wezwie swoje potwory i każe im z nią skończyć? — Boisz się… boisz… — Znów pokręcił głową, a potem uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. — Krewniaczko, takie lęki niegodne są ciebie. — Nie wiem, o czym mówisz — wybuchnęła Gwennan, dając upust złości i rozpaczy. — Jesteś Tor Lyle. Nie rozumiem jednak, co się tutaj stało. Zostałeś ranny w pożarze, a teraz znów jesteś tutaj. To… to ja cię uwolniłam. Myślałam, że robię to, co powinnam… Skinął głową, zrobił krok w jej stronę. Gwennan odsunęła się jeszcze dalej, potem straciła panowanie nad sobą i rzuciła się do ucieczki. Biegła w górę schodów, potykając się, przewracając raz po raz. Myślała tylko o tym, by jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Została wykorzystana, wykorzystywano ją bez ustanku. Straciła zupełnie wiarę w siebie. Ujrzała szczelinę w ścianie. Gniew i strach dały jej taką siłę, że otworzyła drzwi jednym ruchem i wpadła do ciemnego pokoju po drugiej stronie. Przez moment leżała tam, płacząc cicho. Potem, zupełnie wyzuta z sił, zaczęła pełznąć, pragnąc jak najszybciej opuścić ten dom. Poczuła, jak czyjeś ręce chwytają ją mocno. Teraz nie miała już żadnych szans na ucieczkę, może nie miała ich od chwili, gdy spotkali się tamtego ranka obok kamieni. — Nie jestem Tor… Jego głos rozbrzmiał tuż przy jej uchu. — Przekonasz się… 17 Wziął ją na ręce z taką łatwością, jakby ważyła nie więcej niż szmaciana lalka, a potem przeniósł do sąsiedniego pokoju. Gwennan wiedziała, że jest to jadalnia, w której po raz pierwszy siedziała przy jednym stole z lady Lyle. Nieznajomy posadził ją na wielkim, przypominającym tron krześle, który zajmowała niegdyś pani domu. Gwennan próbowała zapanować nad emocjami, zebrać siły, by jeszcze raz spróbować ucieczki. Czuła się jednak tak, jakby ktoś skrępował ją sznurami. Podejrzewała, że sprawiła to jego wola. Nawet w ciemności był widoczny, bowiem, podobnie jak kamienne trumny, emanował jakimś wewnętrznym blaskiem — nie zimnym, białym światłem kamieni, lecz delikatną, złotą poświatą. Obserwowała go w milczeniu, kiedy ponownie opuścił pokój, zostawiając ją samą. Było jej zimno. Jej ciałem wciąż wstrząsały dreszcze wywołane chłodem bijącym od trumny, którą sama otworzyła. Szczękała zębami, choć próbowała nad tym zapanować. Jej stopy były teraz równie zdrętwiałe, jak górna część ciała — miała wrażenie, że cała zamienia się w lód. W domu panowała absolutna cisza, bezruch i ciemność. Tylko wisior na jej piersi promieniował światłem. Zdołała jakoś oderwać zesztywniałe, zziębnięte palce od poręczy krzesła z wysokim oparciem. Zdobywając się na kolejny wysiłek, podniosła obie ręce i zamknęła je na medalionie. Otaczająca ją cisza nie była ciszą śmierci; stanowiła pauzę przed dalszym działaniem. Zrozumiała to dzięki nowej, świeżo rozbudzonej świadomości. Jej ręce ogrzewały się powoli, wracało do nich życie. Wraz z tym życiem nie wracała jednak siła. Czuła się więźniem czyjejś woli, zmuszającej ją do wypełnienia zadania, którego świadomie nigdy by się nie podjęła. Mogła tylko walczyć o to, by zachować panowanie nad własną wolą, bowiem jej ciało poddawało się mocy zawartej w tym kawałku metalu. Oddychała głęboko, powoli, podobnie jak wskrzeszony do życia strażnik. Kiedy jej rozszalałe serce uspokoiło się nieco, a ciało ogarnęło przyjemne ciepło, Gwennan zaczęła nasłuchiwać. Nie słyszała nawet najlżejszych podmuchów powietrza. Czuła wciąż zapach dymu. Okna szczelnie zasłonięte były grubymi kotarami. Na stole i na komodzie stały świece, ale nie miała sił, by wstać i je zapalić. Po jakimś czasie poprawiła się na krześle, oparła się ręką o poręcz, próbując wstać. W tej samej chwili ujrzała promień światła. Odwróciła głowę, patrząc na blask rozświetlający korytarz, w którym zniknął jej oprawca — bo za takiego musiała go uważać. Światło nie przybierało na sile — była to rozmyta, rozproszona poświata. Wreszcie wszedł — ten drugi Tor. W wyprostowanych rękach trzymał przed sobą kryształową kulę, identyczną jak ta, w której widziała odległe czasy i miejsca, między innymi miejsce jego spoczynku. Był teraz w ubraniu Tora, co jeszcze bardziej ich upodabniało. Kiedy jednak przyjrzała się jego twarzy, dostrzegła różnicę