Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Dużo by dał za swoje pierwsze stanowisko przed frontowym oknem, ale musiał się zadowolić tym, co miał. Kciukiem odbezpieczył broń i czekał na okazję. I wreszcie stało się. Pointer spojrzał prosto na niego. Nathan miał wrażenie, że nie oddychał od tygodnia. Czuł, że zbliża się śmierć, ale nie wiedział, że wiąże się to z tak wielkim strachem i bólem. Wokół niego kłębił się hałas i ruch, ale nie miały żadnego kształtu, ani znaczenia, dopóki Pointer nie podciągnął go jeszcze wyżej i nie ryknął mu w ucho z tak bliska, że poczuł na policzku gorący oddech zabójcy: - Powiedz „do widzenia”, ty mały śmieciu. Nathan zamknął oczy. Gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy, Steadman wiedział, że to już koniec. Jego cel podniósł zakładnika wyżej, jeszcze bardziej redukując pole trafienia, i powiedział mu coś do ucha. Złośliwy, lubieżny uśmiech pojawił się na wargach celu i Steadman dostrzegł drgnięcie mięśni jego ramion. Bębenek magnum zaczął się obracać… Snajper Jeden nie miał ani sekundy, żeby zaplanować strzał. Po prostu naprowadził krzyż celownika na punkt tuż ponad prawą brwią celu i nacisnął spust. Strzał był doskonały. Na oczach milionów ludzi, oglądających w telewizji bezpośrednie transmisje nadawane na cały świat głowa Lyle Pointera wybuchła, zamieniając się w makabryczną, różową chmurę. Fałszywy policjant natychmiast runął na ziemię, jakby wszystkie jego kości nagle znikły. Tuż po tym, jak usłyszał ciężkie, mokre uderzenie, po którym nastąpiła ostra eksplozja ciałem Nathana szarpnął gwałtowny wstrząs. Krzyknął i upadł na ziemię, pewien, że został trafiony. Krew była wszędzie, ale ból jakoś go jeszcze nie znalazł. Nagle, jakby ktoś przycisnął włącznik w jego mózgu, zdał sobie sprawę z obecności armii uzbrojonych ludzi w policyjnych uniformach, pędzących w jego kierunku. Nie, tylko nie to - pomyślał. Nie zamierzam jeszcze raz przez to wszystko przechodzić. Porwał magnum Pointera z chodnika i zaczął nim oburącz wymachiwać: - Trzymajcie się ode mnie z daleka! - krzyknął. - Zostawcie mnie w spokoju, albo będę strzelać! Niebieska linia zatrzymała się natychmiast. Rozległ się brzęk i chrzęst broni, przygotowywanej do strzału przez piętnastu policjantów. Po drugiej stronie ulicy Steadman zarepetował karabin i wymierzył w Nathana. - Snajper Jeden do dowódcy, mam drugi obiekt na celowniku. Oczekuję instrukcji - powiedział do radiotelefonu. - Czekaj w pogotowiu - zatrzeszczało w odpowiedzi. Warren rzucił się przed szereg, ostentacyjnie chowając broń do kabury i wyciągając ręce przed siebie, żeby Nathan mógł je widzieć. - To ja, Nathanie - powiedział miękko. - To ja jestem porucznik Michaels. Rozmawialiśmy przez telefon. Jesteśmy przyjaciółmi, Nathanie. Nathan patrzył dzikim wzrokiem. Lekko przechylił głowę na dźwięk głosu Warrena, jak mały szczeniak, próbujący zidentyfikować coś nieznanego. - Nathanie, to się już skończyło, synu. Wiem co się stało. Wiem, że nie chciałeś zrobić nikomu krzywdy. Już nie musisz się bać, synku, więc odłóż rewolwer i wyjaśnijmy sobie wszystko. Nathan już raz przez to przeszedł. Słuchał ich obietnic i gwarancji. Wierzył w dobrych facetów i w zaufanie i w nadzieję, ale za każdym razem okazywało się, że to tylko jeszcze jedno kłamstwo. Wszystko, czego chcieli ludzie, to skrzywdzić go - wszystko, o czym marzył Nathan, to żeby go zostawili w spokoju. - Nie, to jest pułapka - oświadczył. - Chcesz mnie zabić. Wszyscy chcą mnie zabić. Odciągnął kurek magnum. - Snajper Jeden do dowódcy, oceniam sytuację jako krytyczną. Mam cel na muszce. Mam czysty strzał. Czy dostaję zielone światło? Jeszcze w trakcie zadawania tego pytania, Steadman oceniał w myślach zniszczenia, jakich dokona duży pocisk w ciele tak małego chłopca. Rezultat byłby przerażający. - Nathanie, posłuchaj mnie - powiedział ostrożnie Michaels, patrząc ponad czarnym wylotem lufy w oczy chłopca, trzymającego broń. - Popatrz na mnie. Za nic w świecie bym cię nie skrzywdził, synku. Postąpił krok do przodu. - To już przeszłość, Nathanie. Widziałeś zbyt wiele śmierci. Niech to się skończy tu i teraz - następne trzy kroki i znalazł się dwa metry od chłopca. - Musisz wreszcie komuś zaufać, Nathanie. Zacznij ode mnie. Zaufaj mi