Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
– Pojadę z nim – oświadczyłam. Tradescanta najwyraźniej to zaskoczyło, więc ciągnęłam dalej: – Chętnie pooddychałabym trochę powietrzem Wimbledonu. – Nie miałabyś, pani, tam gdzie mieszkać – rzekł. – Jordan będzie musiał dzielić kwaterę z innymi. Znam się nieźle na architekturze, sama zbudowałam swoją chatę, więc zapewniłam Tradescanta, że potrafię postawić i drugą. Rozłożył ręce z westchnieniem; wiedziałam już, że się poddaje. – I muszę zabrać ze sobą psy. Zapytał mnie, ile ich jest, więc zapewniłam go, że teraz tylko parę sztuk. – Kiedy mogę się spodziewać waszego przyjazdu? – Wyruszymy w drogę jutro. Którędy jedzie się do Wimbledonu? Powiedział, że woźnica dyliżansu będzie na pewno wiedział, a ponieważ widziałam, że mu się śpieszy, nie męczyłam go dłużej pytaniami. Pomyślałam sobie, że dowiem się wszystkiego od oberżysty spod „Cierniowej Korony”. Trzy dni później do pana Tradescanta przybiegł z krzykiem jakiś matołek, który śliniąc się i jąkając, oznajmił, że do ogrodu wtargnął szatan razem ze swą piekielną sforą. Tradescant ruszył pędem do głównej bramy, by stwierdzić – zapewne ku swej wielkiej uldze – że to tylko ja z Jordanem trzymającym mnie za rękę. – Twoje psy... – zaczął i zobaczyłam, że jabłko Adama chodzi mu w górę i w dół. – Owszem – odparłam. – Jest ich co najwyżej trzydzieści i tylko pięć nadaje się do dalszej hodowli. Tradescant był dżentelmenem, więc choć nasz widok wyraźnie go zaszokował, opanował się szybko i zapytał, czy może zapłacić woźnicy, a może i wysłać kogoś, by pomógł przynieść bagaże. – Nie ma tu żadnego woźnicy – powiedziałam mu – a cały nasz dobytek mam ze sobą. Uniosłam do góry czerwony tobołek, który wyglądał jak wielki świąteczny pudding. Jordan ściskał swoją łódkę pod pachą. – Ale jakże... – Na piechotę – odparłam. – A kiedy Jordan się zmęczył, brałam go na plecy. Tradescant nie odrzekł nic, tylko próbował podnieść mój tobół, ale natychmiast runął jak długi na ziemię pod jego ciężarem. Bardzo troskliwie, jak czyni to doświadczona matka, wzięłam go w ramiona razem z tłumokiem i z orszakiem trzydziestu psów, który zamykał Jordan, przekroczyliśmy bramy wielkiego domostwa, rozpoczynając w ten sposób nowe życie jako słudzy Jego Królewskiej Mości. * * * Przespałem niespokojnie dwie godziny w swoim wiszącym łożu, po czym nękany objawami choroby morskiej opuściłem się na dół, żeby zjeść śniadanie. Gospodarze byli tego ranka pochłonięci strzelaniem z łuków, tak więc przeprosiwszy ich, mogłem się udać do miasta na poszukiwania tancerki. Nikt z domowników nie przypominał jej sobie, choć jak to było możliwe, zważywszy, że jej uroda dosłownie unicestwiała całą resztę niczym płomień, pojąć nie mogłem. Zacząłem od teatru, potem poszedłem do opery, wreszcie z rosnącym niepokojem zacząłem penetrować coraz pośledniejsze przybytki rozrywki i grzesznych uciech: kawiarnie, kasyna gry, zamtuzy, aż wreszcie trafiłem do domu, w którym pewien bogacz trzymał prostytutki dla swoich przyjaciół. Kobiety te były mi bardzo przychylne, nalegały wszakże, żebym wrócił w kobiecym przebraniu, a wtedy być może zostanę wpuszczony do środka. Jako mężczyznę, nawet cnotliwego, wyrzuciliby mnie niechybnie albo zrobiliby ze mnie eunucha. Posłuchałem ich rady i przyszedłem powtórnie w wypożyczonym prostym stroju. Pochwaliły moje przebranie, a potem, pełne podziwu dla gładkości mego lica, zaczęły mnie głaskać po twarzy, aż musiałem się zarumienić. Piliśmy lekkie wino, a kiedy przyszedł nadzorca i zapytał, z kim to się tak zabawiają, jedna z dziewcząt wstała i przedstawiła mnie jako kuzynkę z prowincji. O tancerce nic nie wiedziały. Nie należała do ich kręgów towarzyskich, ale przyrzekły mi, że popytają o nią wśród przyjaciół i znajomych. Jak mogły znieść takie odosobnienie? Ich buduary były bardzo wygodne, pełno w nich było kanap, łóżek i przeróżnych gier, ale żadnej z dziewczyn nie wolno było wychodzić. Jak mogły żyć w tak ograniczonej przestrzeni? Gdy o to zapytałem, zapadła cisza i miałem przez chwilę wrażenie, że komunikują się ze sobą bez słów. Potem jedna przemówiła i wyjaśniła mi, że nie jest to aż tak straszne więzienie, jak by się wydawało. Że w nocy mogą wychodzić i przychodzić, kiedy tylko zechcą. Jakże to? Dom był ogrodzony wysokim parkanem, Każde drzwi miały po trzynaście zamków. Okna były zbyt wysoko, by można było ich dosięgnąć, a świetliki w stropie, choć ciągle uchylone, nie dawały się całkiem otworzyć. Tuż obok domu przepływał strumień