Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Dobrze by było... Wszystko na to wskazywało. Pani Penistan pasowała do tej łamigłówki. Sprzątała dla Anity Margolis, dlaczego więc nie miałaby pracować dla pani Harper z Waterford Avenue. Kobieta mieszkająca na mało prestiżowej, zapuszczonej Glebe Road mogłaby przecież kraść papier jednej pracodawczyni, aby pisać anonimowe listy dotyczące drugiej. Ludzie zamieszkujący Glebe Road obeznani byli ze światem zbrodni, nawet z morderstwami. Tam właśnie, zaledwie rok temu, zabito kobietę. W tym rejonie mieszkał kiedyś Monkey Matthews i właśnie w jednym z takich przytulnych gniazdek wymieszał cukier z chlorkiem sodu, aby zrobić swoją bombę. Burden zapukał do drzwi jednego z małych, szeregowych domków. Zapaliło się światło i ktoś zaczął mocować się z łańcuchem zabezpieczającym drzwi. W okienku zobaczył drobną, ostrą twarz przyglądającą się mu z zainteresowaniem. – Pani Penistan? Jej usta otworzyły się szeroko i potok słów popłynął gładko w jego kierunku: – No więc w końcu pan tutaj dotarł, kochasiu. Już przestawałam wierzyć, że pan się pojawi. Mój „hoover” grzecznie czeka gotowy do wzięcia! – sięgnęła za siebie i wręczyła mu ogromny, stary odkurzacz. – Podejrzewam, że trochę piasku dostało się do silnika. Te niesforne chłopaki nie zwracają uwagi na to, co za paskudztwo wnoszą do mieszkania na swoich buciorach. To chyba nie potrwa długo, co? – Pani Penistan, nie przyszedłem tutaj w sprawie odkurzacza. Nie jestem... Przyjrzała mu się bacznie. – Mam nadzieję, że nie Świadek Jehowy? – Nie. Oficer policji – wyjaśnił. Pani Penistan roześmiała się perliście. Nawet we własnym domu chodziła w kapeluszu. Kosmyki włosów wystające spod jego ronda były jednak siwe. Jedno było pewne – nie można o niej było powiedzieć, że jest w średnim wieku, ani że się krzykliwie ubiera. Oprócz przypominającego miskę kapelusza, miała na sobie robioną na drutach fioletowoniebieską kamizelkę narzuconą na zielony golf. Wyglądała na osobę dobiegającą siedemdziesiątki. – Nie będziesz miał, kochasiu, nic przeciwko temu, żeby pójść ze mną do kuchni, prawda? Przygotowuję moim chłopcom podwieczorek. W garnku na kuchence smażyły się frytki. Wyjęła ze środka druciany koszyk i ponownie napełniła go ogromną ilością świeżo pociętych, mokrych ziemniaków. – Co powiedziałbyś na herbatę? Burden przyjął propozycję i kobieta podała mu filiżankę gorącej i mocnej herbaty. Usiadł na obdrapanym krześle przy tak samo obdrapanym, starym stole. Pomieszczenie sprawiało wrażenie niechlujnego i zatęchłego, co mocno zdziwiło Burdena. Zawsze sądził, że dom kobiety, która zawodowo zajmuje się sprzątaniem, powinien być czysty; podobnie jak konto dyrektora banku powinno być wysokie. – Smith? – spytała. – Nie, nic mi nie mówi. – Fitzwilliam? – Nie, kochasiu. Ale był niejaki Kirkpatrick. Może to o niego chodzi? – Możliwe – znając Margolisa było to bardzo prawdopodobne. – Mieszka gdzieś w Pomfret. To zabawne, że się pan o niego pyta, bo to właśnie z jego powodu odeszłam. – Jak to było, pani Penistan? – Cóż, nie ma powodu, żeby to ukrywać. Zaginęła, mówiłeś? No więc, to mnie specjalnie nie dziwi. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby zrobił to, czym groził... – Co dokładnie? – Groził jej w mojej obecności. Chciałbyś o tym usłyszeć? – Tak, pewnie. Po to tu jestem. Ale najpierw chciałbym usłyszeć coś o niej: co pani o niej myślała i inne tego typu rzeczy. – Była wystarczająco ładna, za przeproszeniem. Pierwszego dnia jak tam przyszłam nazwałam ją „panienką”, a ona nic, tylko wybuchnęła śmiechem. „Kochana pani P.” – mówiła – „niech mi pani mówi Ann. Wszyscy nazywają mnie Ann”. Była taka swobodna, jak to mówią. Wszystko brała z radością. Miała, za przeproszeniem, furę pieniędzy, całe mnóstwo, ale w tych sprawach to już uważała. Konkretna, ten typ. A ubrania, które mi dawała! Nie uwierzyłbyś. Większość dałam wnuczce, bo to nie dla mnie te dziwaczne spodnie i spódniczki do pępka. Ale głowę to ona ma na karku. W sklepie potrafi być ostra. Zawsze kupowała tylko to, co najlepsze i lubiła wiedzieć, na co wydaje forsę. Trudno byłoby jej coś wcisnąć. W odróżnieniu od niego... – Ma pani na myśli pana Margolisa? – Łatwo powiedzieć, ale podejrzewam, że to psychiczny. Cały rok, jak tam byłam, żywa dusza do niego nie przyszła. Malować, malować, malować cały boży dzionek, ale jak już coś skończył, to nie mogłeś powiedzieć, co to jest. „Dziwne, że się panu nie znudzi” – raz do niego powiedziałam. A on mi na to: „Jestem bardzo płodny, pani Penistan”, cokolwiek też miał na myśli, brzydko mi to zabrzmiało. Nie ma co, z głową u niego nie jest najlepiej. Wysypała frytki na dwa talerze i zaczęła rozbijać jajka, które wąchała podejrzliwie przed wrzuceniem na patelnie. Burden zaczął ją właśnie wypytywać o groźby Kirkpatricka, kiedy tylnymi drzwiami weszło dwóch ogromnych mężczyzn w kombinezonach roboczych. Obydwaj mieli głowy osadzone na byczych karkach i wielkie łapska. Czy to byli ci chłopcy nie zważający na to, co wnoszą na swoich butach? Wyglądali obaj na starszych nawet od Burdena. Skinąwszy w stronę matki, przeszli ciężko przez kuchnię, nie zwracając najmniejszej uwagi na gościa. Widocznie również wywnioskowali, że przyszedł naprawić odkurzacz. – Chwileczkę – zwróciła się do niego pani Penistan. Z talerzem w każdej ręce przeszła do jadalni. Burden dokończył swoją herbatę. Jeden z „chłopców” wziął ze sobą dzbanek z herbatą i minął się w drzwiach z wracającą matką wyglądającą na bardzo zadowoloną. – Nie wyciśniesz z nich ani słowa, dopóki nie napełnią żołądków – powiedziała z nutką dumy w głosie. Drugi syn również zignorował ją i wychodząc z kuchni trzasnął z hukiem drzwiami. – No tak, kochanie, chciałeś coś wiedzieć o panu Kirkpatrick. Zobaczymy, gdzie też jesteśmy... piątek. To musiało być w zeszłym tygodniu, chyba w środę