Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Robił wrażenie obojętnego na wszystko. Doktor musiał powiedzieć: - Może mi pomożesz... Pościel łóżko. Dopiero wówczas Janek zauważył opatrunek na czole Sebastiana. - Co mu się stało? - To mu się stało, że o mało nie został zabity! Strażnicy strzelali do Belli... powiedzmy w jej stronę, i jakiś odłamek skalny ranił Sebastiana. - Zwariowali czy co? - A nic więcej nie masz do powiedzenia? Doktor, wzburzony, nie dodał już ani słowa. Sebastian poddawał się temu, co z nim robiono. Był oszołomiony, zasypiał mimo woli... - Co to za pastylka, którą mi dałeś? - Nic takiego, to na uśmierzenie bólu. Głowa boli cię jeszcze? - Nie. Zasnął w chłodnej pościeli, a Bella wyciągnęła się przy łóżku. Doktor pochylił się, ujął go za rękę i badał puls. Janek, choć nie miał ochoty do żartów, silił się na dobry humor: - Słyszałeś, wygląda na to, że nie ufa twoim pigułkom! - Miał rację! To środek na sen, dobrze mu zrobi. Wyprostował się, popatrzył na Janka. - A gdzie jest twój przyjaciel, Norbert? - Śpi. Doktor dosłyszał całą gorycz, jaką zawierały te słowa. - Przykro ci, że poszedł spać, zamiast posiedzieć z tobą? - Nie. Nie doszukuj się dziury w całym! Po prostu jest zmęczony i powiedział, żebym ja też się położył, bo jutro chce zacząć tresurę wcześniej niż zwykle. - Czy ty zupełnie niczego nie rozumiesz? - przerwał mu doktor. - Nie widzisz, w jakim stanie jest Sebastian? Czy naprawdę chcesz doprowadzić strażników do tego, by wreszcie zastrzelili Bellę? - Nie przesadzaj. - To się wszystko źle skończy, Janku. Przestań pędzać psa koło granicy. Jeśli teraz dziadek nie wyrzuci Norberta na zbity łeb, to ja sam z nim pogadam, i to nie dalej jak jutro. A ponieważ ma zamiar wstać wcześnie, sam przyjdę go obudzić. Już za długo trwa ta zabawa. Choć Cezar go uprzedzał, doktora zaskoczył gwałtowny wybuch Janka. - Masz zamiar mnie pouczać! - krzyknął. - Jesteś tylko moim szwagrem, a nie ojcem! A zresztą co masz do zarzucenia Norbertowi? Że jest zwykłym robotnikiem? Nie każdy może być panem doktorem! - Co to ma do rzeczy? - A ma! Nie ukończył żadnych studiów, ale jest inteligentniejszy od was wszystkich. On jeden przynajmniej docenia mnie, nie traktuje jak głupiego smarkacza, któremu wolno tylko milczeć i słuchać! - Naprawdę? Doktor mówił bez gniewu i to jeszcze bardziej podrażniło Janka. - Mogę ci coś powiedzieć, szanowny szwagrze: jeśli Norbert stąd odejdzie, ja pójdę razem z nim. To was oduczy zazdrości o człowieka, który jest więcej wart od was! Był blady z wściekłości. Zachłystywał się własnym głosem, nie mógł już wyraźnie mówić. Ta dziecinna pasja obezwładniła doktora. Co powiedzieć dziecku, które ma już wzrost dorosłego mężczyzny, a którego rozsądek zamroczyła jakaś uparta myśl i które dla niej zapomniało nagle o wszystkim, co jeszcze przed kilku dniami stanowiło dlań sens życia? Doktor przerwał mu: - Janku, nie jestem wcale przeciwko tobie, a w dodatku jestem młodszy od Cezara... Wytłumacz mi spokojnie, o co ci chodzi, postaram się zrozumieć. Co się kryje w głębi tego wszystkiego? Janek zagryzał wargi, był o krok od rozpłakania się. Wreszcie zdołał wykrztusić: - W przyjaźni nie ma nic poza przyjaźnią, to tylko wy wszyscy paskudzicie ją waszymi podejrzeniami, a teraz on ma do mnie żal o to! Nie chce nawet ze mną rozmawiać! Była w tym dziecinna bezradność. Doktor wstał, nalał szklankę wody, w której rozpuścił jakąś pigułkę. - Muszę już iść. Czy mogę liczyć na ciebie, że dasz Sebastianowi to wypić, jeśli się obudzi? - Oczywiście. - Dobrze. Powierzam go twojej opiece. Podał Jankowi dłoń. - Dobranoc, Janku. Bądźże mężczyzną, u licha! Mężczyzna powinien być opanowany, a przyjaźnią swą gospodarować z rozwagą. Do jutra. X Tymczasem tego samego dnia, szóstego września, punktualnie o godzinie siedemnastej minut czterdzieści pięć, to znaczy wtedy, gdy Berg i Johannot wyszli z małego posterunku granicznego na zboczu Panny, by udać się na zwykły obchód - z Drugiego Laboratorium Państwowego Centrum Badań w Paryżu został wykradziony pewien tajny dokument. Miał on wielkie znaczenie handlowe: zawierał dane, dotyczące produkcji nowego materiału, miękkiego i lekkiego jak jedwab, a jednocześnie odpornego na ogień i mróz. Sposoby wytwarzania takiej materii interesowały, rzecz prosta, cały świat. Przedsięwzięto wszelkie środki ostrożności: tylko dwie osoby - technik i dyrektor Drugiego Laboratorium - wiedziały, gdzie i kiedy dane zostaną przeniesione na mikrofilm. A jednak dokument skradziono właśnie wtedy, gdy ów technik, niejaki Martial, skończywszy filmowanie, sprawdzał robotę pod mikroskopem. O godzinie siedemnastej czterdzieści osiem w sekretariacie policji zadzwonił telefon i oficer dyżurny Gauthier przełączył do komisarza Leduc. Jakiś głos, tak niewyraźny, że ledwie go można było zrozumieć, wyjąkał: - Tu Drugie Laboratorium Państwowego Centrum Badań... Mówi Martial... dokument numer 44 22 08 F5 został przed chwilą skradziony ... Ratuj de... Głos umilkł