Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Znalazłem je. - To jeszcze nie powód, żeby uważać je za swoją własność. Mu- sisz je ~zostawić właścicielowi. - Więc niech się zgłosi. Nie sądzę, żeby to uczynił. - Właściciel je stamtąd zabierze. - On albo ktoś inny. Jakże łatwo może się dabrać do nich ktoś, kto akaże się mądrzejszy ode mnie! Nie, sprzedam je. Boszak doszedł już do siebie po chwilowym strachu i dał się z wolna ponieść oburzeniu. - Radzę ci, żebyś tego nie robił! - napomniał mnie. - Pra- wowity właściciel zadba już o to, żeby nie stracić swego towaru. Stałbyś się złodziejem, a na takiego mi nie wyglądasz. - Nie wyglądam? Hm! Możliwe, że masz rację. Wypowiedzia- łeś to słowo we właściwym momencie. Z całą pewnością nie chcę stać się złodziejem. - A więc zostawisz dywany tam, gdzie leżą? - Tak. - Obiecujesz mi to? - Dlaczego tobie? Czyżby należały do ciebie? - Nie, ale nie chciałbym, żebyś obciążył swo~je sumienie prze- stępstwem. - Jesteś zacnym czławiekiem. Naprawdę życzysz mi dobrze! - Owszem. A zatem daj mi obietnicę, że nie ruszysz tych dy- wanów! - Dobrze! Spełnię twoje życzenie! Przyrzekam! Farbiarz odetchnął z ulgą i sięgnął z powrotem po swój czubuk. - Chwała Allahowi! Wyrwałem cię z drogi grzechu. Zgasła mi przy tym fajka. Podaruj mi jeszcze jedną ze swych zapałek wo- skowych! ,1'~,~i';-'.[;':.:; . - Proszę! Cieszę się, że nie pozwoliłeś mi opuścić ścieżki cnoty. 106 Pskusa była wielka. Teraz zadbamy o~ to, żeby nie uległ jej przy- padkiem ktoś inmy. - Jak zamierzasz tego dokonać? - Zamelduję o tym znalezisku. - Allah! Komu? - Władzom. Fiekarz czym prędzej odłożył z powrotem zapaloną fajkę i w ge- ście protestu uniósł do góry dłonie. - To wcale nie jest konieczne! - Ależ tak! Pójdę zaraz do kjai, żeby położył na dywanach areszt. - Co ci przyszło do głowy? Ich właściciel wkrótce je zabierze. - Nie może to zmienić mojej decyzji. Złożenie doniesienia jest moim obowiązkiem. - Bynajmniej! Cała ta sprawa nie powinna cię nic obchodzić! - Przeciwnie, bardzo mnie obchodzi. Kto odkryje jakieś prze- stępstwo, powinien o tym zawiadomić władze. - Jakim sposobem miałoby tutaj chodzić o przestępstwo? - Uczciwy człowiek nie ukrywa swojej własności w polach; nie ma co do tego wątpliwości. A poza tym domyślam się, dla kogo przeznaczone są te dywany. - Będziesz w błędzie! - O nie, jestem całkowicie pewny swego. - Więc kto miałby nim być? - Ten sam człowiek, którego zapropono~wałeś mi poprzednio jako kupca. - Masz na myśli płatnerza? - Oczywiście. - Och, on z pewnością nie ma nic wspólnego z całą tą sprawą. Czyżbyś go znał? - Nie, jeszcze go nie spotkałem. - Więc jak możesz rzucać na niego takie podejrzenie! Nie wy- mieniłem ci nawet jego nazwiska. - Znam je. Nazywa się Deselim. - Deselim? Nie jego miałem na myśli. Nie znam nikogo o takim nazwisku. - Zatem nie znasz też pewnie człowieka, który nazywa się Pimosa? - Pimosa? Och, jego znam: - Skąd on pochodzi? - Jest Serbem z Lopaticy nad Ibarem. Gdzie go poznałeś? - Opowiem ci o tym póżniej. Czy niekiedy cię odwiedza? 107 - Owszem. - Czy był u ciebie ostatnimi czasy? - Nie. - A wiesz, gdzie był? - Nie. - Hm! Czy nie byłeś ostatnio w Mandrze i w Bolczybak? Jego rysy z miejsca przybrały zupełnie inny wyraz niż poprzed- nio. Była to teraz twarz starego lisa. Ten grubas naprawdę był niebezpiecznym człowiekiem. W jego oczach pojawił się błysk zro- zumienia. - Wyznam ci prawdę: byłem tam i Pimosa też - oświadczył Boszak. Spojrzenie, jakim mnie przy tym obrzucił, było spojrzeniem zwycięzcy. Ja jednak obojętnym gestem położyłem mu rękę na ramieniu i roześmiałem się. - Nieźle to zrabiłeś, Boszak, stary spryciarzu! - Nieźle? Co chcesz przez to powiedzieć? - Odgadłeś, że rozmawiałem z Pimosą? - Mogłem się domyślić. - Tyle że mało sprytnie zabrałeś się do rzeczy Nie powinieneś się do tego przyznawać. - Prawdę zawsze mogę powiedzieć. - Niech i tak będzie! Poza tym adgadłeś, że Pimosa powiedział mi, iż był w Mandrze i w Bolczybak, więc natychmiast poświad- czyłeś wszystko. Co jednak, jeśli ci dawiadę, że w ogóle stąd nie wyjeżdżałeś? - Nie możesz tego dowieść. - Wystarczy, że popytam tutaj ludzi. Na pewno cię widzieli i wiedzą, że nie wyjeżdżałeś. Ale nie uczynię tego; nie zadam sobie tego trudu. Pojadę do wioski Palaca; tam dowiem się, kim napraw- dę jest ten Pimosa. Odniosłem wrażenie, jakby grubas zbladł pod warstwą farby, która pokrywała jego twarz. - Również tam nie dowiesz się niczego innego jak to; co ci po- wied~ziałem - odparł możliwie najbardziej przekonującym tonem. - Och, handlarz końmi Mosklan na pewno udzieli mi lepszych infarmacji. Widzę, że moja wizyta u ciebie dobiegła końca. Udam się teraz do kjai. To mówiąc wstałem. Grubas uczynił to samo, i to tak szybko, że pewnie tylko strach mógł nadać tę niezwykłą. prędkość jego ru- chom. ~~'.:: ,N-.'.:. - Efendi, nie odejdziesz pierwej; nim się dogadaxny! 108 - Dogadamy? W jakiej sprawie? - W sprawie dywanów