Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Alicja w tym wielkim dla Julki dniu nie mogła brać udziału w jej radości, gdyż w sądzie rozpatrywano jakąś niezmiernie ważną sprawę, w której Alicja prowadziła oskarżenie. Prawdopodobnie nawet nie przyjdzie na obiad i ten galowy, uroczysty obiad Julka odcelebruje we dwójkę z panem Winklerem, z panem Jankiem, jak go nazywała. Tym się zresztą zbytnio nie martwiła. Tak rzadko zdarzała się jej sposobność pozostawania z nim sam na sam, kiedy to musiał - z konieczności - zwracać na nią uwagę. Przy Alicji w dodatku nigdy nie mówił o swoich podróżach, czego można było słuchać godzinami z zapartym oddechem. Julka przepadała za tymi chwilami, kiedy udawało się jej przy pomocy bardzo przebiegłej dyplomacji zwrócić rozmowę na temat jakiegoś egzotycznego kraju, jakichś plemion, sztuki poławiania wielorybów czy pereł, trudów poszukiwaczy złota czy polowań na węże. Wówczas, stopniowo, wyraz twarzy pana Janka tracił swój pogodny, przyjacielski wyraz, zaostrzały mu się rysy, ostro połyskiwały oczy, a nozdrza rozchylały się, jakby w nie wciągał zapach dżungli czy ostrą woń morza. Och, stawał się wtedy taki piękny! Taki wspaniały, taki bohaterski! Mięśnie zdawały się grać pod śniadą skórą twarzy, brwi spinały się w ostry łuk, a głos wydobywał się z szerokich, dudniących najdziwaczniejszymi echami płuc, echami splatającymi się w żywej wyobraźni Julki z rykiem fal dalekich mórz, z wyciem wichru w żaglach, z tętentem kopyt kowbojskich koni, ze słodkimi melodiami hawajskich pieśni, z szumem dziewiczych puszcz, pełnych odgłosów dzikich bestii, z hukiem dział pancerników i trzaskiem strzelaniny w portowych tawernach... Ach, głos jego był wówczas potężną rapsodią, w której słyszało się całą wielkość, bujność i piękność świata! Gdy zaczynał mówić tak prosto, tak jasno i zrozumiale, wpadała jakby w trans, jakby w odurzenie. Na grzbiecie czuła nieznane dreszcze, na wargach smak słonej wody, a w młodych, nierozwiniętych jeszcze piersiach dojmujące, dziwne ściągnięcie. Wyjmował papierosa z ust, spoglądał w okno i zaczynał: - Na Filipinach Pacyfik jest wiosną cichy i łagodny. Drobne fale prawie bez szmeru układają się na płaskim brzegu... Albo też: - O dzień drogi od Forbes zaczyna się kraina kangurów... Julka siedziała wtulona w kąt sofy, nieruchoma, z podciągniętymi pod siebie nogami i zamieniała się w słuch. Gdy w trakcie opowiadania spojrzał czasem na nią, dodawał wówczas te słowa: "moja mała", a były one piękniejsze od wszystkich słów, jakie wymyślił człowiek. Jakże szczęśliwa jest Alicja, że będzie żoną pana Janka! Że on ją kocha! O, bo Julka była pewna tego, że kocha, i że stara się o rękę Alicji. Alicja zresztą w zupełności zasługuje na jego miłość. W zupełności. Może żadna inna na całym świecie nie warta byłaby jednego małego palca pana Janka, lecz Alicja sama jest tak wspaniale piękna, taka rozumna, taka wartościowa! Julka w swoim życiu nie spotkała kobiety, dla której - abstrahując od osobistych uczuć - musiałaby mieć tyle pietyzmu. Nie zazdrościła jej niczego, nie zazdrościła nawet pana Janka. Przeciwnie! Całym sercem życzyła jej tego szczęścia, o jakim sama, głupiutka, pospolita i przeciętnie zaledwie ładna dziewczyna ani marzyć, ani śnić nie mogła. Może los tak zrządzi, że i ona kiedyś, kiedyś spotka mężczyznę, który bodaj w czymkolwiek będzie podobny do pana Janka i może tamten zechce ją wziąć za żonę... I może też będzie do niej mówił "moja mała"... Wprawdzie pan Janek nigdy do Alicji w ten sposób nie mówi. Mówi "pani Al", lecz po ślubie, naturalnie, będzie jej mówił "moja mała". Julka dwa razy zapytywała Alicję o pana Winklera. Sama, nie mając przed Alicją żadnych tajemnic, powiedziała jej, że jest szczęśliwa, że się pan Janek i Alicja kochają, bo pan Janek jest cudowny. - Podoba ci się? - z uśmiechem zapytała Alicja. - Bardzo! Ale to bardzo! Tak się cieszę, że się kochacie... Prawda, że się kochacie, Alu? - Prawda, Juleczko, kochamy się. - A czy on ci się już oświadczył? Czy prosił cię już o twoją rękę? - Jeszcze nie, niezupełnie - wymijająco powiedziała Alicja. - Ale tak, to jesteście jakby nieoficjalnie zaręczeni? - Jakby - potwierdziła i przeszła do innego tematu. Od tego czasu nurtowała Julkę dziwnie niepokojąca ciekawość: - Czy też oni całują się, gdy są sami? W gruncie rzeczy nie byłoby nic nadzwyczajnego w tym, gdyby się całowali