Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jonathan stał przed lusterkiem w pustej łazience i oglądał swoją twarz. Całe ciało miał pokryte siniakami; różowość skóry zamieniła się w mozai- kę czerwieni i fioletu, które zlewały się ze sobą jak na abstrakcyjnym obrazie. Obrócił się w prawo i w lewo, żeby ocenić swój stan. Poruszał się powoli, gdyż przy zbyt gwałtownych ruchach jego ciało przebiegały dreszcze bólu. Każdy oddech także przynosił ból. Na czole, w miejscu, którym uderzył w ściankę muszli, wyrastał pokaźny guz. Ale oprócz tego na twarzy nic nie było widać. Byli ostrożni. Okrutni, ale ostrożni: postarali się, aby wszystkie ślady pozostały ukryte pod ubraniem. Jonathan przyglądał się sobie spod powiek ciężkich od bólu i niewyspania. Powtarzał sobie, że postąpił słusznie. Za cztery dni zobaczy się z ojcem. A to przecież tylko chwila. Jeśli dożyje. Wyszedł z sypialni i skierował się ku szatni. Starał się poruszać bardzo ostrożnie. Tam też było prawie pusto, nie licząc kilku piątoklasistów, którzy zrezygnowali ze śniadania; myśleli tylko o tym, żeby znaleźć się z powrotem w łóżku, więc nie zwracali uwagi na Jonathana. Ubrał się szybko, starając się, żeby nikt nie zauważył siniaków. Wstydził się ich, jak gdyby został napiętno- wany. Ciasne ubranie ocierało się o skórę, jeszcze bardziej potęgując ból. Starał się go zignorować; w końcu to tylko sińce, które szybko znikną. Nie został trwale okaleczony. Na razie. Z przebieralni Jonathan poszedł do swojego pokoiku, żeby zabrać książki na poranne lekcje. W holu było pusto. Wszyscy udali się na śniadanie, ale nie- bawem stamtąd wrócą. Na tę myśl przyspieszył kroku. Na stole koło schodów leżała poczta. Jonathan spostrzegł białą kopertę za- adresowaną do siebie. Charakter pisma ojca. Wskazówki do podróży na ferie. Spodziewał się tego listu. Otworzył kopertę i nie zatrzymując się zaczął czytać. Drogi Jonathanie! Mam złe wieści. Twoja macocha trochę niedomaga. Kilka tygodni temu złapała grypę, Wydawało się, że całkiem już wyzdrowiała, gdy nagle wirus znów zaatakował. Nie pozwala mi sprowadzić lekarza, ale leży w łóżku i bardzo źle się czuje. Rzecz jasna, nalegałem, żeby odwołała podróż do Devon. Ona zaś upierała się, żebym nie odwoływał naszego spotkania z jej powodu, ale ciągle kaszle i trzęsie się, więc wiem, że nie jest w stanie przyjąć gościa w domu. Niestety, oznacza to, że nie będziesz mógł spędzić z nami ferii. Wiem, że rozczaruje Cię to-tak samo jak mnie, ale nie ulega wątpliwości, iż zdrowie Two- jej macochy trzeba postawić na pierwszym miejscu. Skontaktuję się z Twoją matką i wyjaśnię, co się stało. Jestem pewien, że Twój przyjazd sprawi jej wielką radość. 69 Dziękuję za list Cieszę się, że w szkole wszystko w porządku. Pozdrowienia od macochy. Napisz koniecznie, jeśli będziesz czegoś potrzebował. Zawsze kochający Tata ***. Jonathan zdążył dojść do pokoju. Otworzył drzwi. Wnętrze wyglądało jak po przejściu huraganu. Biurko leżało wywrócone na bok, lampa ze stłuczoną żarówką na podłodze, drzwi szafki były otwarte, a cała jej zawartość walała się po podłodze: książki z oderwanymi okładkami, podarte listy, oprawione zdjęcie rodziców zgniecione obcasem. Na zaciągniętej zasłonie wisiała kartka z jednym zdaniem: TO DOPIERO POCZĄTEK Jonathan zamknął za sobą drzwi i oparł się plecami o ścianę, a potem osu- nął się do pozycji siedzącej z kolanami przyciśniętymi do piersi. Z zewnątrz dochodziły głosy chłopców wracających ze śniadania, gotowych do porannej modlitwy w kaplicy. Łzy spłynęły po twarzy Jonathana powoli i bezgłośnie. Poczuł w ustach słony smak. W zaciśniętej dłoni trzymał zmięty w kulkę list od ojca. „# Zdawało się, że siedzi tak nie wiadomo jak długo. Patrzył gdzieś w prze- strzeń niewidzącymi oczami. Nawet nie ścierał z twarzy łez - w tej chwili cały świat mógłby je widzieć. Jonathan wcale o to nie dbał. Ktoś zapukał cicho do drzwi. Jonathan nie zareagował. - Palmer, toja,Rokeby. Nie odpowiedział. Drzwi otworzyły się i Richard wszedł do środka. Rozej- rzał się po pokoju. - Jezu Chryste! Zamknął drzwi i uklęknął naprzeciw Jonathana, ślizgając się na rozrzuco- nych po podłodze książkach i strzępach papieru. - Nic ci nie jest? Jonathan skinął głową. - Słyszałem, jak ktoś rozmawiał o tobie przy śniadaniu. Dlaczego nic nie mówiłeś? Pogrzeb był rano, o wpół do siódmej wróciłem. Powinieneś był mi powiedzieć. - Czy to by coś zmieniło? - Mógłbym cię ochronić. - Jak? - Znalazłbym sposób. - Dlaczego on to narysował? Dlaczego tak o mnie myśli? Nie rozumiem tego. - Ja rozumiem - powiedział cicho Richard. Rozległ się dzwonek. Na zewnątrz zadudniły kroki biegnących chłopców. Poranne nabożeństwo. Na myśl o tym Jonathan poczuł mdłości. Znów pojawi- ły się łzy. Ukrył twarz w dłoniach, wstydząc się swojej słabości. 70 - W porządku - rzekł cicho Richard. - Możesz płakać, jeśli chcesz. Nie przeszkadza mi to. Jonathan otarł łzy. - Co z Wheatleyem? Odebrali mu ferie? - Narazie. - Jak to na razie? - spytał Jonathan podnosząc wzrok. - Jego rodzice należą do Rady Szkoły. Pakują tysiące funtów w odnawia- nie sali gimnastycznej, tej katowni. Wheatley zadzwoni do mamusi i poskarży się, jaka to wielka niesprawiedliwość go spotkała; wtedy mamusia zadzwoni do dyrektora i da mu do zrozumienia, że sponsorowanie może się skończyć, jeśli James nie będzie mógł przyjechać na ferie. - Myślisz, że im się to uda? Richard uniósł brwi. - Możesz mi wierzyć. W piątek Wheatley będzie się pakował razem ze wszystkimi