Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nabrała garść ziemi i przesiała ją przez palce, aby pokazać Adzie to, co zostało w dłoni: kawałki węgla drzewnego i wióry krzemienia. Jasne, że były to ślady dawnych ognisk i resztki wyrabianych tu niegdyś grotów strzał. Adę szczególnie podniosła na duchu świadomość, że także inni ludzie, jak one teraz, znajdowali tu schronienie, grzaii się przy ogniu, jedli i spali. Mimo iż na zewnątrz padał śnieg i znacznie się ochłodziło, od ogniska szybko nagrzały się ściany jaskini. A kiedy jeszcze dziewczęta owinęły się w koce i zagrzebały głęboko w zwałach liści, było im ciepło jak we własnych łóżkach. Ada stwierdziła, że czuje się świetnie na tym odludnym szlaku, zagubionym wśród gór i rzek. Kamienna chatka może nadawałaby się raczej na domek elfów, ale było w niej sucho i ciepło, co zaspokajało potrzeby Ady na tyle, że śmiało mogłaby tu zamieszkać. Tańczące płomienie ogniska tworzyły grę świateł i cieni na pochyłym stropie jaskini. Ada przyglądała się językom ognia tak długo, aż zaczęły w jej oczach nabierać kształtów żywych istot. Raz układały się na podobieństwo ptaka, kiedy indziej znów niedźwiedzia, lisa czy może wilka. Widocznie ogień potrafił wywołać w jej wyobraźni tylko postacie zwierząt. Obrazy te skojarzyły jej się także z piosenką śpiewaną przez Stobroda, tą, którą szczególnie zapamiętała z uwagi na głębokie zaangażowanie wykonawcy. Opowiadał słowami utworu, co by robił, gdyby mógł zmienić się w jakieś zwierzę; gdyby był jaszczurką - podsłuchiwałby, jak śpiewa jego ukochana; gdyby stał się ptakiem - pofrunąłby do swojej dziewczyny, która go już opłakiwała; a jakby zmienił się w kreta - podminowałby całą górę swoimi korytarzami. Zdaniem Ady piosenka miała raczej pesymistyczny wydźwięk. Przypisywała zwierzętom cudowne, wręcz niesamowite właściwości. Taki na przykład kret: mały, ślepy i samotny, pozornie bezsilny, a przecież potrafi spowodować, aby wokół niego zawalił się świat! Tragiczne były także słowa pieśni, które wyrażały ból nieodwzajemnionej, niewypowiedzianej lub daremnej miłości. Po oddechu Ruby Ada poznała, że jej towarzyszka jeszcze nie śpi. Spytała więc: - Pamiętasz tę piosenkę o krecie, którą śpiewał twój ojciec? Ruby potwierdziła, że owszem, pamięta. Ada zadała jej następne pytanie: czy sądzi, że Stobrod sam napisał te słowa? Ruby odpowiedziała wymijająco, że zna wiele pieśni, których autora trudno byłoby ustalić. Muzykanci przekazują je z ust do ust i każdy coś od siebie dodaje, a co innego odrzuca. Tym sposobem po jakimś czasie piosenka znacznie różni się od wersji początkowej, zarówno pod względem słów, jak melodii. Nie znaczy to, że została poprawiona, bo zyskiwała nowe elementy, tracąc w zamian inne, i nie zawsze były to zmiany na lepsze. Jeszcze pół biedy, jeśli zyski równały się stratom. Ada leżała, przyglądając się językom ognia i nasłuchując szmeru liści poruszanych padającym śniegiem. Stopniowo zasypiała i nie słyszała nawet, jak Ruby wstała, aby dorzucić drew do ogniska. Obudziła się, kiedy już świtało. Opady śniegu nie ustały, lecz straciły na intensywności; na ziemi leżała już warstwa sięgająca mniej więcej po kostki. Nadchodzący dzień zapowiadał się niezbyt zachęcająco. Ada siedziała owinięta w koce i czekała, aż jej towarzyszka rozdmucha wczorajszy żar i rozpali ogień na nowo. Potem Ruby obsmażyła plaster boczku i odłożyła go na bok, a do wytopionego tłuszczu dodała wody, ugotowała na tym garnuszek kaszy i okrasiła ją skwarkami z boczku. Tymczasem Ada zaparzyła herbatę. Pobudziło to Ruby do wspomnień z czasów dzieciństwa. Pierwszy raz w życiu skosztowała herbaty, kiedy pani Swanger odstąpiła jej część swoich zapasów. Napój ten tak jej zasmakował, że zawiązała garść herbacianych listków w szmatkę i dała na drogę Stobrodowi, kiedy wybrał się na dłuższe polowanie. Jednak po powrocie ojciec jej oświadczył, że nie znalazł w tym zielsku nic nadzwyczajnego. Po jakimś czasie wygadał się, że ugotował herbaciane listki ze słoniną i zjadł jak jarzynkę. Nieopodal rozstajnych dróg dziewczęta znalazły ciało Pangle’a, leżącego na wznak pod topolą. Śnieg zdążył go już przysypać, ale leżał cieńszą warstwą niż na ziemi. Można się byio domyślić, dlaczego tak było: dopóki zwłoki nie ostygły, śnieg na nich topniał, a później już nie... Kiedy Ruby odgarnęła śnieg z twarzy zmarłego, wciąż gościł na niej uśmiech, choć towarzyszył mu strach w oczach, pewnie wywołany spotkaniem ze śmiercią. Ruby dotknęła jego pyzatego policzka, a potem czoła, jakby chciała go napiętnować. Ada rozgrzebywała noskiem buta śnieg wokół zabitego. Wydobyła tym sposobem na wierzch szczątki roztrzaskanego bandżo. Obok znajdował się także złamany smyczek, a ściślej, jego końcówka dyndająca na końskim włosiu. Ada poryła jeszcze w śniegu licząc, że znajdzie skrzypce, ale nigdzie nie mogła ich dostrzec. Ani skrzypiec, ani Stobroda. - Gdzież on może być? - zadała na głos pytanie. - Nie znam nikogo z Georgii zdolnego powiedzieć więcej niż pół prawdy - stwierdziła Ruby. - Pewnie zabrali go ze sobą, żywego lub umarłego. Dziewczęta postanowiły pochować Pangle’a na niewielkiej wyniosłości terenu powyżej ścieżki, przy drzewie kasztanowca. Nie potrzebowały nawet kilofa, bo ziemia pod zmarzniętą cienką warstwą wierzchnią była miękka. Kopały na zmianę, a kiedy się zgrzały - zdjęły kurtki i powiesiły na gałęzi. Wtedy poczuły chłód, ale wolały to, niż pozostawać w odzieży mokrej od potu. Zanim dokopały się do skały macierzystej, wygrzebały już jamę tylko o dwie stopy płytszą niż przepisowe sześć stop, co Ada uważała za minimalną głębokość grobu. Ruby uznała jednak, że to wystarczy. Ciągnąc Pangle’a za nogi - każda za jedną - powlokły go po śniegu i osunęły do wykopanego dołu. Nie miały żadnej skrzyni, która mogłaby pełnić funkcję trumny, ani niepotrzebnego koca do owinięcia ciała. Ada przykryła więc tylko twarz nieboszczyka swoją chusteczką, zanim zaczęły sypać ziemię