Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Warrena i Ryana aresztowano więc na miejscu. Niemcy co prawda dość szybko zdali sobie sprawę z pomyłki, niemniej jednak w czasie śledztwa nabrali pewnych podejrzeń, że rzekomi Bułgarzy nie są jednak tymi, za których się podają. Wkrótce też zawiadomiono SS. Z regionalnego biura SD w Osnabriicku przysłano samochód, żeby ich przewieźć na dalsze przesłuchania. Ruszyli pod strażą. Załoga mercedesa składała się z pułkownika SS, kierowcy w stopniu porucznika i dwóch esesmanów-wartowników. Samochód jednak nigdy nie dotarł do Osnabriicku. Pozostał w ręku... Amerykanów, oczywiście bez niemieckiej załogi. Na nieszczęście w czasie tej akcji Warren otrzymał postrzał w kolano, noga mu zesztywniała, a niestety, przebrani w mundury SS nie mogli się zwrócić do żadnego lekarza w obawie przed wydaniem. Mimo to postanowili jednak przedzierać się dalej i dotrzeć na umówione miejsce, gdzie ktoś miał na nich czekać. Podając się za pułkownika SS i jego kierowcę, przejechali przez całe Niemcy nie zatrzymywani przez nikogo. Na wszelki wypadek zmienili tablice rejestracyjne na inne, fałszywe. Ale był to dopiero początek kłopotów. Owszem, dojechali do Lipska, lecz, nie wiadomo dlaczego, nie doszło do spotkania z umówionym łącznikiem, bez niego zaś nie mogli dotrzeć do Gustava Knacke - miejscowego uczestnika całej operacji. Zakładali, że pozostała czwórka jest już zapewne na miejscu, krążyli więc wokół Weis-senbergu przez dwa tygodnie licząc, że uda im się natrafić na jakiś ślad lub że odnajdzie ich ktoś wtajemniczony. Bez skutku jednak. Wreszcie dziś zauważyli kolumnę kilku samochodów SS zdążających do fabryki. Nie zastanawiając się zbytnio, postawili wszystko na jedną kartę i pojechali za kolumną. Przed fabryką oddzielili się i podczas gdy kolumna samochodów wjechała na teren zakładów główną bramą, oni skierowali się ku jednemu z bocznych wejść, gdzie krzykiem tak ogłupili wartowników, że ci wpuścili ich bez żadnej kontroli. Pojawienie się Warrena i Ryana w samochodzie SS rozwiązywało problem broni. W wozie bowiem - jak przekonał się Ferracini - było kilka pistoletów maszynowych Erma MP38 i skrzynka amunicji. Przeparkowali auto w mniej widoczne miejsce. Paddy Ryan przyniósł z wozu jeszcze jeden pakunek z bronią: mauzery kaliber 9 mm z zapasowymi magazynkami i skrzynkę granatów burzących - typ 39. 328 - Pomyśleliśmy sobie - wyjaśniał Paddy Ryan - że jak już włazimy w to bagno, to dobrze będzie mieć coś, co się przyda. Nie uwierzysz - mówił do Harry'ego - jak ludzie nie potrafią pilnować własnej broni. Skręcali właśnie za budynek pompowni, dźwigając worki z bronią, gdy tuż przed sobą zobaczyli człowieka w roboczym kombinezonie. Stał w wejściu do pompowni, palił papierosa i obserwował otoczenie. Dostrzegł esesmański mundur Ryana i nieco się zmieszał. - Nie gapić się! - krzyknął Ryan ostrym głosem. - Wracać do pracy. Nie rozumiecie, że jest wojna! - Człowiek mruknął coś na usprawiedliwienie i zniknął w budynku pompowni. Tymczasem zaś Gustav Knacke wrócił na swoje stanowisko pracy w Sekcji Badań i Rozwoju Sprzętu Zabezpieczającego, która znajdowała się w budynku położonym blisko głównego wejścia do zakładów. Dźwigał ze sobą zwinięty brezentowy worek. - Gdzieś ty się podziewał? - zapytał go Franz, kolega z tego samego dziani. - Słyszałeś już, co się dzieje? - A co? - Jest jakaś wpadka ze służbą ochrony. SS przejmuje kontrolę nad bramami. Wszyscy mają zostać na swoich miejscach. Właśnie po to ogłaszali alarm syrenami. Nie słyszałeś? - Myślałem, że to tylko ćwiczenia. Dzwonił ktoś? - Twoja żona. Knacke usiadł za biurkiem i wykręcił numer Margi z wewnętrznego telefonu. Po chwili zgłosiła się telefonistka. - Biuro kadr - przedstawiła się. - Czy zastałem panią Knacke? - Proszę poczekać. Gusta v nerwowo bębnił palcami o blat biurka. Miał wrażenie, że całe wieki czeka na połącznie. Usłyszał wreszcie głos Margi: - Halo? - Gustav z tej strony. W głosie Margi zabrzmiało przerażenie. - Co się dzieje? Słyszałeś alarm? - Owszem, ale oni jednak wybierają się na zapowiedziany piknik. Mimo wszystko. Gdyby zadzwonił Erich, to powiedz mu, że zadbali o własne zaopatrzenie. - Tak, rozumiem. Mam nadzieję, że będą mieli dobrą pogodę. - Ja też. Muszę już kończyć. - Tylko nie rób głupstw. Knacke wstał zza biurka, wziął worek i poszedł do pracowni obok 329 pomieszczeń biurowych. Jeden z laborantów przygotowywał jakieś badania akurat tam, gdzie składowano aparaty tlenowe. Knacke udał, że sprawdza urządzenia laboratoryjne, po czym pod byle pretekstem odesłał laboranta. Gdy ten wyszedł z pracowni, Knacke błyskawicznie zdjął aparat tlenowy z manekina, na którym go wystawiano na użytek komisji zatwierdzającej projekt, a drugi zestaw wziął z półki. Oba wpakował do worka, dokładając kilka zapasowych butli ze sprężonym tlenem. Następnie przeszedł do podręcznego magazynu, zamknął starannie drzwi i zaczął sprawdzać zawartość szafek. Pamiętał, że tam właśnie powinno znajdować się kilka masek przeciwgazowych starszego typu, które tu w zakładach poddawano badaniom. Chodziło mu o model stosowany jeszcze w czasie Wielkiej Wojny, taki z długą, giętką rurą łączącą właściwą maskę z filtrem, który noszono w osobnym zasobniku przy pasku. Mając już dwa aparaty tlenowe, potrzebował tylko trzech masek przeciwgazowych, postanowiono bowiem, że Krykiecis-ta nie będzie schodził do szybu ze względu na kontuzję nogi. Zostanie przy włazie i będzie zabezpieczał odwrót