Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Opowiedzieli jej o sobie i o mnie, wtajemniczyli ją w cel naszego przyjazdu. Dziewczyna - na imię miała Ewa - czytała kiedyś w młodzieżowej gazecie o naszym odkryciu zbiorów dziedzica Dunina. To oczywiścłe ułatwiło porozumienie. Zaniosła do mieszkania na zamku zrobione w sklepie zakupy. Potem jeszcze raz wyszła do chłopców i poprowadziła ich aż nad brzeg Nogatu. Dość długo szli wzdłuż wysokich zamkowych murów, potem przedzierali się przez jakieś zarośla, aż wreszcie znaleźli się na suchym dnie głębokiej fosy. Dziewczyna doprowadziła ich do małej, drewnianej bramy, którą otworzyła ciężkim kluczem. Weszli na teren dawnego ogrodu, gdzie kiedyś wypoczywali rycerze zakonni. Potem pięli się po drewnianych schodkach. Ciemnymi korytarzami - trzymając się za ręce - szli po omacku w głąb zamku. Odnalezienie mnie było już sprawą łatwą. Pamiętali przecież, że zniknąłem im podczas zwiedzania celi księcia Kiejstuta. Od tego miejsca więc postanowili rozpocząć poszukiwania. Otwarli drzwi celi i zobaczyli mnie. - Ciekawa jestem, czy Bahomet wyszedł razem z wycieczką, czy też pozostał na zamku - zastanawiała sie Ewa. - Nie wyszedł - zdecydowanie stwierdził Tell. - Przowodnlczka liczyła osoby biorące udział w wycieczce. Brakowało jednej, właśnie pana Tomasza. - Przecież go nie znamy - powiedziałem. - Nie wiemy, jak wygląda. Może wszedł na zamek razem z nami, zamknął mnie w celi i wyszedł z naszą wycieczką? - Na wszelki wypadek warto spenetrować wszystkie zakamarki - radziła Ewa. - Mamy latarkę elektryczną, ja znam tu wszystkie kąty. - Zgoda - przytaknąłem. - Bahomet to, zdaje się, niebezpieczny przeciwnik. - Musimy zdjąć buty i trzymać je w rękach. Każdy krok rozlega się w tych murach jak wystrzał - rzekła Ewa. - W ciągu nocy woźni muzeum kilkakrotnie patrolują cały zamek. Ktoś zaprószył kiedyś ogień na Zamku Średnim i od tego czasu bardzo uważają, aby nikt obcy nie pozostał tu w nocy. W ciągu dnia także nie wolno odłączać się od grupy wycieczkowej. Posłusznie zdjęliśmy buty i wzięliśmy je w garść. - Zaczniemy od drugiego piętra - zdecydowała Ewa. - Na strychy nie ma się co pchać, bo są zamknięte. Z całą pewnością Bahomet tam się nie dostał. Wspięliśmy się po schodach na drugie piętro i cicho jak duchy ruszyliśmy wzdłuż krużganku obiegającego podworzec. Mijaliśmy drzwi do spichlerzy, do izby rycerskiej, refektarza konwentu. Ewa dokładnie sprawdzała, czy drzwi są zamknięte na klucz. Do niektórych sal klucze mieli przewodnicy i otwierali je podczas zwiedzania, ukazując architekturę wnętrz i stare malowidła na ścianach. Ewa zawiodła nas do ciasnej, ukrytej w murach izdebki. Miała ona dwa okienka, a raczej otwory wychodzące do wnętrza zamkowego kościoła. Tutaj zamykano rycerzy zakonnych na pokutę. Nie mieli prawa uczestniczyć bezpośrednio w obrządku mszy świętej, lecz w tej właśnie izdebce, w odosobnieniu, brali udział w uroczystościach religijnych. Kościół był teraz zniszczony, przez okienka widziało się ruiny i rozgwieżdżone niebo. Potem, już na pierwszym piętrze, stanęliśmy przed Złotą Bramą zamkniętą na głucho. Po drugiej bowiem stronie były ruiny kościoła. Ewa rzuciła snop światła na pięknie rzeźbiony portal. - Patrzcie - powiedziała - tu są wyobrażone postacie "panien mądrych", a po drugiej stronie "panien głupich". - A ty jesteś panna przemądrzała. Takiej tu nie widać - zaczepnie rzekł Sokole Oko. - Ja jestem panna mądra - odcięła się Ewa i dwoma palcami chwyciła długi nos Sokolego Oka. Ten pisnął jak mysz i odtąd trzymał się z daleka od dziewczyny, nie próbując jej dokuczać. Ewa ściszyła głos: - Przy tych drzwiach, obok Złotej Bramy, zamordowany został wielki mistrz, Werner von Orseln... Zabito go, gdy wychodził z kościoła po wysłuchaniu mszy świętej... Było to w 1330 roku. Drgnąłem. Spojrzałem na niski, ciemny otwór sklepionych gotycko drzwi. Tutaj właśnie przecięto nożem nie tylko nić życia Orselna, ale także tę nitkę, która wiodła do skarbu templariuszy. - A dlaczego został zamordowany? - spytał Wiewiórka, który zapewne zapomniał już o tym, co opowiadałem podczas pierwszego dnia naszej podróży. - Nie wiadomo - odrzekła Ewa. - Zabił go brat zakonny nazwiskiem Endorf lub też Neudorf; nie jest to dokładnłe ustalone. Krzyżacy opowiadali, że brat Neudorf był obłąkany. Inni znowu twierdzili, że chodzilo o zemstę. Wielki mistrz nie pozwolił Neudorfowł wziąć udziału w wyprawie na Litwę. - Owszem - przytaknąłem - ta wersja wygląda dość prawdopodobnie. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że życie rycerza zakonnego nie było wcale ani słodkie, ani wygodne, szczególnie w tych czasach, gdy Zakon bardzo dbał o dyscyplinę i nie nastąpiła jeszcze ogólna demoralizacja i rozprzężenie. Za najdrobniejsze nawet przewinienia reguła przewidywała kary. Za występki w jedzeniu, piciu lub mowie - bito dyscypliną