Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Powinni byli już się ruszyć i zabrać do oczyszczania tych stanowisk. 248 — Myślę, że pan pułkownik nie zdaje sobie sprawy z tego, co się tu dzieje - powiedział Stein cierpliwie. - Dostajemy masę ognia. Mieliśmy ciężkie straty. Chciałem od razu ich wesprzeć, ale wyda- rzyło się coś niedobrego. Jeden z naszych ludzi - nie zawahał się ani nie zakrztusił przy tym słowie, choć mu się na to zbierało - został wybebeszony na zboczu, co wytrąciło innych z równowagi. Ale to już jest załatwione i mam zamiar wesprzeć ich teraz. - Stein przełknął ślinę. - Odbiór. — Świetnie - odezwał się suchy głos Talla, bez poprzedniego en- tuzjazmu. - Aha, a kto to był ten człowiek, który wybiegł na zbo- cze? Co on tam robił? Admirał - admirał Barr - widział go przez lornetkę; nie był pewien, ale zdawało mu się, że poszedł komuś po- móc. Czy tak było? Admirał chce tego człowieka przedstawić do cze- goś. Odbiór. Stein słuchał i nagle zachciało mu się histerycznie śmiać. Pomóc mu? Tak, rzeczywiście mu pomógł. Wyprawił go prosto na tamten świat. - Tam poszło dwóch ludzi, panie pułkowniku - powiedział. - Jednym był nasz starszy sanitariusz. Został zabity. A drugim - mó- wił pamiętając o tym, co, jak teraz uważał, milcząco obiecał Welsho- wi - był jeden z szeregowców. Jeszcze nie wiem, który, ale to ustalę. Odbiór. - (I pieprzę pana. I admirała). Świetnie, świetnie, świetnie. A teraz Tall pytał, co z tymi posił- kami. Podczas gdy moździerze wciąż niezmiennie macały wokoło i wzdłuż fałdy, Stein nadal przedstawiał swój mały plan podciągnięcia plutonu odwodowego na stok oraz posłania dwóch drużyn z 2 pluto- nu do tamtych trzech - raczej dwóch, po poniesionych stratach - które były na grzbiecie. - Straciłem także Kecka, panie pułkowniku. Tam na zboczu. To był jeden z moich najlepszych ludzi - rzekł. - Odbiór. Odpowiedź, jaką otrzymał, była niespodziewanym wybuchem ofic- jalnej furii. Dwie drużyny! Jak to, u- diabła, dwie drużyny? Kiedy Tall mówił o posiłkach, miał na myśli posiłki. Stein powinien tam rzucić wszystkich ludzi, jakich ma, i to zaraz. Powinien był zrobić to wcześniej, zaraz po uchwyceniu oparcia. To znaczy wprowadzić do walki pluton odwodowy i wszystko. A co z jego pierwszym plutonem? Siedzą tam na swoich tłustych dupach i nic nie robią. Stein powi- nien ich skierować po skrzydle na ten grzbiet, powinien natychmiast 249 posłać do nich gońca z rozkazem atakowania - atakowania od le- wej strony grzbietu. Posłać swój pluton odwodowy do natarcia z pra- wej. Zostawić drugi pluton na miejscu, żeby trzymał i naciskał śro- dek. Okrążenie. - Czy mam panu udzielać najprostszej lekcji z taktyki piechoty, podczas gdy pańskim ludziom odstrzeliwują tyłki, Steiń? - ryczał Tall. - Odbiór! Stein przełknął swój gniew. — Wydaje mi się, że pan nie w pełni rozumie, co tu się dzieje, puł- kowniku - powiedział siląc się na spokój. - Już straciliśmy dwóch zabitych oficerów i masę ludzi. Nie sądzę, żeby moja kompania mogła sama jedna wziąć tę pozycję. Tamci są za dobrze okopani i ma- ją za dużą siłę ognia. Składam formalną prośbę, i mam na to świad- ków, o pozwolenie wysłania patrolu rozpoznawczego na prawo od Wzgórza 210, przez dżunglę. Uważam, że całą pozycję można oskrzyd- lić przez manewr wykonany znacznymi siłami. - Ale czy naprawdę w to wierzył? Czy tylko chwytał się nitki? Miał przeczucie, to prawda. Miał rzeczywiście przeczucie, ale to wszystko. Przez cały dzień nie było stąd ognia. Ale czy to wystarczało? - Odbiór - powiedział"*usi- łując zmobilizować całą swą godność, po czym przymrużył oczy i roz- płaszczył się na ziemi, kiedy pocisk z moździerza wybuchnął o dzie- sięć jardów na grzebieniu fałdy, i ktoś krzyknął. — NIE! - wrzasnął Tall, tak jakby czekał zżymając się i drep- cząc z niecierpliwości, aż będzie mógł nacisnąć swój guzik i powiedzieć swoje w ten piekielny, jednostronny telefon. - Nie, mówię panu! Chcę podwójnego okrążenia! Rozkazuję panu atakować, i to zaraz, wszystkimi ludźmi, jakich pan ma do dyspozycji! Posyłam tam kom- panię B na lewo od pana! A teraz ATAKOWAĆ, Stein! To rozkaz! - Przerwał dla nabrania tchu. - Odbiór! Stein, ze zdumieniem i drętwym niedowierzaniem usłyszał samego siebie mówiącego o "formalnej prośbie" i posiadaniu "świadków". W gruncie rzeczy nie zamierzał posunąć się tak daleko. Skąd mógł być pewny, że ma rację? A jednak był pewny. Przynajmniej prawie pewny. Dlaczego nie było stamtąd ognia? W każdym razie teraz mu- siał albo się zastosować, albo zamilknąć. Czując nagle serce w gardle, powiedział oficjalnie: - Panie pułkowniku, jestem zmuszony oświadczyć, że odmawiam wykonania pańskiego rozkazu. Ponownie proszę o zezwolenie na wy- 250 słanie w prawo silnego patrolu rozpoznawczego. Jest teraz godzina 13,21 minut i 25 sekund. Mam tutaj dwóch świadków, którzy słucha- li tego, co powiedziałem