Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Adamie, proszę cię - przerwał mu ojciec. - Zachowujesz się niedorzecznie. MTIC już od ponad dziesięciu lat sponsoruje sympozja i zjazdy lekarzy samo albo za pośrednictwem Arolenu, a te rejsy odbywają się już od pięciu lat. - Może i tak - powiedział Adam. Zaczynał rozumieć, że nie zdoła przekonać nawet własnego ojca. - Ale przysięgam ci, że faszerują lekarzy narkotykami, a potem poddają ich intensywnej kuracji w celu modyfikacji zachowań. Niektórych nawet operują. Sam widziałem blizny na głowie Vandermera. Myślę, że w jakiś sposób sterują nim na odległość. Doktor Schonberg zamrugał powiekami. - Adamie, nawet z tą odrobiną wiedzy psychiatrycznej, jaką zdobyłeś, jesteś chyba w stanie ocenić, jak paranoidalnie brzmi twoja opowieść. Chłopak podniósł się gwałtownie i ruszył w stronę drzwi. - Zaczekaj - zawołał stary Schonberg. - Porozmawiaj ze mną jeszcze chwilę. Adam zawahał się rozważając, czy ojciec zmieni zdanie. Doktor Schonberg odchylił się do tyłu. - Dla dobra dyskusji załóżmy, że w twojej historii jest ziarnko prawdy. - To bardzo uprzejmie z twojej strony - wtrącił Adam. - Co według ciebie miałbym zrobić? Jestem dyrektorem departamentu nowych produktów FDA i nie mogę się zająć propagowaniem jakichś szalonych teorii. Skoro jednak, jak widzę, ta sprawa tak bardzo cię niepokoi, może wybiorę się na jeden z takich rejsów, aby przekonać się o wszystkim osobiście. - Nie - przerwał Adam. - Proszę, absolutnie nie jedź na żaden rejs. - Czego zatem ode mnie oczekujesz? - Chciałbym, żebyś wszczął w tej sprawie dochodzenie. - Zawrzyjmy układ - zaproponował ojciec. - Jeśli ty zgodzisz się pójść do psychiatry, który zbada, czy nie cierpisz przypadkiem na jakąś paranoję, ja przyjrzę się bliżej Arolenowi. Adam zdjął okulary i potarł oczy. Jeśli ktoś jeszcze zasugeruje mu, że jest wariatem, to chyba zacznie krzyczeć. - Dzięki za wszystko, tato - powiedział. - Przemyślę twoją propozycję. W drodze powrotnej na lotnisko zastanawiał się, jaką kurację zastosował Arolen wobec Petera Davenporta i ilu lekarzy znajduje się pod kontrolą MTIC. Adam wylądował na LaGuardii około dziewiątej i wziął taksówkę do miasta. Przygnębiała go myśl, że ma wrócić do pustego mieszkania, a poza tym niepokoił się o Jennifer. Panicznie bał się jechać do Englewood, gdzie musiałby stanąć oko w oko z rozgniewanymi Carsonami, ale czuł, że nie ma wyboru. Musiał porozmawiać z żoną. Kiedy zajechał przed dom teściów, wszystkie światła były już zgaszone. Ostrożnie wszedł po schodach i nacisnął dzwonek. Ku jego zdziwieniu, drzwi otworzyły się niemal natychmiast. - Reflektory twojego samochodu świeciły wprost w okna naszej sypialni - powiedział pan Carson ze złością. - Czego, u licha, chcesz od nas o tej porze? - Bardzo mi przykro, jeśli państwa obudziłem, ale muszę się zobaczyć z Jennifer. Teść skrzyżował ręce na piersiach. - To się nazywa tupet. No cóż, mniejsza z tym, ale moja córka i tak nie chce z tobą rozmawiać. Może za kilka dni zmieni zdanie, ale na razie... - Ale ja muszę się z nią zobaczyć - przerwał Adam. - Widzi pan, uważam, że ona nie powinna przerywać ciąży. Pan Carson złapał go za koszulę. - Nic nie musisz! - krzyknął i wypchnął go za drzwi. Odzyskawszy równowagę, Adam przyłożył ręce do ust i zaczął wołać żonę: - Jennifer, Jennifer! - Dość tego! - wrzasnął Carson. Ponownie złapał Adama za ubranie z zamiarem wyprowadzenia go do samochodu. Chłopak jednak wyrwał się teściowi i wbiegł do domu. U podnóża schodów jeszcze raz zawołał swoją żonę. Jennifer pojawiła się na górze w nocnej koszuli i spojrzała na niego z obrzydzeniem. - Posłuchaj! - krzyknął Adam, ale nim Jennifer zdążyła się odezwać, pan Carson chwycił go od tyłu i wywlókł za drzwi. Adam nie chciał się z nim bić. Popychany w stronę samochodu, potknął się i spadł z werandy prosto w krzaki. Zanim zdołał się podnieść, usłyszał trzaśniecie drzwi. Zrozumiał, że tej nocy teść żadną miarą nie pozwoli mu porozmawiać z Jennifer. Wsiadając do samochodu, usiłował wymyślić coś, co powstrzymałoby żonę od przerwania ciąży, przynajmniej do czasu, gdy uzyska opinię innego lekarza. Miał tylko trzy dni, żeby ją przekonać. Przejeżdżał przez Most Waszyngtona, gdy przyszło mu do głowy rozwiązanie. Wszyscy chcieli od niego dowodów. A zatem pojedzie do Puerto Rico i je zdobędzie. Był pewien, że znajdzie tam wszystko to, co widział na rejsie, tyle że rozbudowane do jeszcze większych rozmiarów. Rozdział piętnasty Bill Shelley podniósł się zza biurka i uścisnął rękę Adama. - Gratuluję - rzekł. - Uważani, że właśnie podjął pan najważniejszą decyzję w życiu. - Jeszcze nie powiedziałem, że na pewno przyjmuję tę posadę - zastrzegł się. - Jednak dużo myślałem o Puerto Rico i postanowiłem skorzystać z pańskiej oferty, by osobiście obejrzeć ośrodek. Jennifer nie jest zachwycona tym pomysłem, ale ponieważ bardzo zależy mi na tym wyjeździe, zaakceptuje moją decyzję. - A właśnie: Clarence zostawił mi wiadomość, że miał dość dziwny telefon od pańskiej żony. Myślała, że wyjechał pan służbowo. - Ach, te układy z teściami. - Adam machnął rękę. - Jennifer nigdy nie potrafiła się dogadać z moim ojcem. Nie był pewien, co właściwie chciał przez to powiedzieć, ale Shelley pokiwał głową ze zrozumieniem. - A wracając do sprawy - powiedział - jestem pewien, że nasz ośrodek zrobi na panu wrażenie. Kiedy chciałby pan jechać? - Natychmiast - ożywił się Adam. - Mam w samochodzie spakowaną torbę. Shelley zaśmiał się cicho. - Pańskie podejście do rzeczy zawsze podnosi mnie na duchu