Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– Cholera – zaklął Wojtek. Vasco spojrzał nań karcąco. Na obozie obowiązywał specjalny protokół jachtowej etykiety. Czyste ubrania i czyste języki. Brudne słowa nie pasowały do czystej wody, zielonych brzegów i białych żagli. Vasco uśmiechnął się dziwnie, jakby pokpiwając z siebie samego. – I co pewniaku? – syknął w kierunku Wojtka. – Nie poradzisz mu? – skrzywił się Wojtek. – Zobaczymy – odparł Vasco, ale w jego głosie zadźwięczała jakby nuta niepewności. Ali tymczasem leciał przez jezioro pełnym wiatrem, łódź zmalała, tylko żagiel majaczył na tle błękitnego nieba i pasma zielonej trzciny za wodą, na drugim brzegu jeziora. Vasco postanowił rozszyfrować przeciwnika. Szukał więc okazji do spotkania, kręcił się koło gości, obserwował ich. Dopadł rywala na przystani, gdy tamten oglądał duży kabinowy jacht, którym przypłynęli do obozu znajomi komendanta. – Do you speak English? – zapytał niezbyt płynnie, gdyż angielszczyzna kapitana Vasco była znacznie gorsza od jego umiejętności żeglarskich. – Yes, I speak English – odparł gość i zapadła cisza, bo Jacek wprawdzie zrozumiał, że zapytany obcokrajowiec odparł, iż owszem, mówi po angielsku, ale na tym mniej więcej kończyła się edukacja obcojęzyczna kapitana Vasco i dalszej rozmowie groziło niepowodzenie. – Do you speak Polish? – zapytał z kolei opalony na brązowo Arab. Jacek nie bardzo rozumiał. Czyżby ten egzotyczny maharadża pytał jego, Polaka, czy on umie mówić po polsku? – Do you speak Polish? – powtórzył pytanie całkiem serio Ali. – Yes, I speak Polish, to znaczy oczywiście, że mówię po polsku – odparł Jacek, nieufnie przyglądając się swojemu rozmówcy. – To w porządku – powiedział tamten. – Skoro obaj mówimy po polsku, po co mamy mówić po angielsku – dodał domniemany Arab. – To znaczy, że ty... ty? – zająknął się Jacek. 18 – Tak – odpowiedział Ali. – Nazywam się Jakub Kostrzewski i na stałe mieszkam w Szczecinie. Kuba Kostrzewski – uśmiechnął się zupełnie po polsku Kuba. – A ja – Jacek Kański, mieszkam w Sopocie. – W porządku Jacek – powiedział Kuba, chłopcy podali sobie ręce. – Ale ty przecież z nimi – nie mógł zrozumieć Vasco. – Z nimi? – wzruszył ramionami Kuba. – Owszem, przyjechałem z nimi na wakacje do Polski. Mój tata pracował w Egipcie, był pilotem na Kanale Sueskim, teraz pracuje w Casablance, niedługo już wracamy do Polski. Tak mniej więcej wyglądało międzynarodowe nieporozumienie oraz na jego tle poznanie Jacka i Kuby. Żaden z chłopców nie przypuszczał wówczas, że w ich życiu stało się coś bardzo ważnego. Losy tych dwóch młodych ludzi miały się od tej pory spleść na długi czas, na złe i dobre, na śmiech, złość, przyjaźń i nieprzyjaźń. Jacek odkrył więc szybko, ale tę jedynie tajemnicę, że Ali to nie Ali. Wieść rozeszła się lotem błyskawicy po obozie, nikt więcej nie pytał Kuby, czy mówi po angielsku. Nikt też Kuby nie nazywał Kuba. Gdy afrykańscy goście zjawili się w obozie, chłopcy słyszeli, że wszyscy oni nazywają go Alim. Okazało się, że Kubę także w Afryce od dawna nazywano po prostu Ali. Tak było Afrykańczykom łatwiej. Kuba Kostrzewski, Polak, urodzony w polskim Szczecinie, został więc wśród całej żeglarskiej braci na zawsze Alim. Do wieczora dzień wlókł się opornie i powoli. Chłopcy patrzyli na Jacka jakoś dziwnie, przynajmniej jemu tak się wydawało. – No i co mistrzu? – czytał pytanie w każdym spojrzeniu. Kuba, czyli Ali, nie zwracał już na rywala specjalnej uwagi, traktował go jak pozostałych. Zamienili dwa razy kilka słów, ale były to słowa zdawkowe, bez większego znaczenia. Pozostali afrykańscy goście mówili po polsku z pomocą rąk oraz języka angielskiego i francuskiego. O ile Polacy rozumieli jako tako wymowę ich palców, to z angielskim i francuskim było gorzej. Chociaż Rysiek i Walek wyraźnie radzili sobie także w mowie. Uczyli się obcych języków od pierwszej klasy i teraz imponowali innym i Vasco był przegrany także i w tym względzie. Następnego dnia od rana wszyscy zerkali na obydwu mistrzów. Nikt nie zapowiadał próby ich sił, ale coś niezwykłego wisiało w powietrzu i można było przypuszczać, że z hukiem pęknie. Trening przygotowywano na trójkącie. Łodzie miały opłynąć pławy ustawione na jeziorze w trzech punktach. Chłopcy powoli zajmowali miejsca za rumplami, brali do ręki szoty, startowali na pomarszczoną sporym wiatrem taflę jeziora. Ali wychodził na wodę sam, podobnie Vasco. Nikt nie miał wątpliwości, że będą to regaty między tymi dwoma. Pierwszy wyruszył Jacek, Ali nie zwracał uwagi na dotychczasowego mistrza. Wojtek spostrzegł jednak, że jest to gra. Polski Marokańczyk pilnie obserwował rywala, robił to jednak skrycie. Ruszył za Jackową łodzią i bardzo szybko ją dogonił. Stojący na brzegu chłopcy, Śledź a także Wojtek byli pewni, że Vasco dał mu się dogonić. Kiedy ich jachty zrównały się, a było to na boku trójkąta „niemal z wiatrem”, obydwa „figle” leciały dalej dziób w dziób, razem, aż do zwrotu przy bojce. Jacek zajmował tor bliższy pławy, droga jego po zwrocie było przeto krótsza. Ali na nowej prostej został w tyle i odległość między dwiema łodziami początkowo powiększyła się. Wojtek nie opanował się i zaczął krzyczeć, łamiąc tym jakby niepisaną konwencję, że nikt tu niczego nie widzi. Zmiarkował się więc zaraz i umilkł. Tymczasem Ali odpadł nieco z prostej, nie szedł po linii od boi do boi, wyraźnie oddalał się w bok, ale wyraźnie też wysunął na czoło, zostawił w tyle Jacka a także pięć innych łodzi, przodował zdecydowanie, ale daleko od toru. Tymczasem Jacek, trzymając się prostej, wyszedł na czoło wszystkich łodzi i prowadził. Ali wykonał zwrot i pod ostrym kątem szedł niemal na przecięcie Jackowego kursu. Zbliżał się szybko do boi na „trójkącie”, wyraźnie zdobywając przewagę nad innymi. Droga do przebycia halsem wybranym przez Jacka była jednak krótsza, stąd szybko zbliżający się do pławy Ali i znacznie wolniej płynący Vasco znaleźli się niemal jed- 19 nocześnie w miejscu, gdzie należało wykonać zwrot. Pierwszym o długość łodzi był jednak Ali, dało mu to dużą przewagę. Wykonał zwrot i tym razem halsował prosto do następnej pławy na „trójkącie”. Vasco został w tyle, Ali wykonał zwrot i odpłynął daleko z treningowego toru. Jacek zawahał się, ale w końcu jakby nie zwracając uwagi na rywala, popłynął dalej poprzednim kursem. Wysunął się na czoło, był jednak pokonany. Chociaż nie była to oficjalna próba i nie były to nawet wewnętrzne regaty, sprawa wyjaśniła się w ciągu tej jednej właśnie godziny. Ali był lepszy, regaty mogły tylko ten fakt potwierdzić. Chyba że..