Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wykąpał się w lodowato zimnej wodzie rzeki spływającej z gór, włożył czyste ubranie i zjadł śniadanie przygotowane przez Jarika. Poczuł, że wraca mu trzeźwość umysłu. Kiedy Stevar i Lovell weszli do izby, przeszukiwał rzucone w kąt juki. Niedźwiedź odetchnął z ulgą, gdy zobaczył energiczne ruchy dowódcy i zwykły błysk w szarych oczach. Lovell niepewnie spojrzał w stronę komórki. - Mam do niej zajrzeć? - spytał. - Tak. Majaczyła całą noc. Chłopak, jakby niechętnie, otworzył drzwi i wśliznął się do środka. - Znalazłeś coś? - spytał Niedźwiedź, patrząc na kupkę wywalonych z toreb śmieci. - Popatrz na to. Jeździec położył na stole niewielki tłumok, omotany owczą skórą i rozwinął. - Kamień? Może to jakiś amulet... - mruknął Stevar. - Jest co jeszcze? Cal zawinął z powrotem kamienny blok i wyjął następną torbę. - Owszem, zioła. Albana była... jest uzdrowicielką - powiedział z goryczą Jeździec. - Może oprzytomnieje i powie, co z tym zrobić. I jeszcze to. - Wskazał na stosik pożółkłych kart związanych rzemieniem. - Ledwie można odcyfrować. To jakaś opowieść z czasów Smoczych Wojen. Zaczął wrzucać rzeczy z powrotem do worka, kiedy powstrzymała go drobna dłoń Jarika. - Wezmę zioła - powiedział chłopak, spuszczając głowę. - Znasz się na tym? - spytał zaskoczony Calmin. - Matka trochę leczyła - szepnął zawstydzony. - Czasem jej pomagałem. Jeździec wręczył mu worek z lekarstwami. Chłopak siadł w kącie i zaczął przeglądać jego zawartość. Wybrał parę zasuszonych łodyg i wyszedł. Z obórki wychylił się Lovell. - Co z nią? - Wczoraj ledwo dychała, ale dzisiaj wygląda lepiej. Siniaki zbladły i rana na głowie się goi. To jakieś czary. - Nie pleć głupot - skarcił go Stevar. - I wynoś się, jak skończyłeś swoją robotę. 255 Lovell spojrzał na niego z urazą. - Przecie to czarownica, to i zdrowieje po czarodziejski! - mruknął. - Dobra, dobra - pogonił go Niedźwiedź. - I pamiętaj, żebyś nie mielił ozorem po próżnicy. - A co ja, dziecko jestem? - nastroszył się chłopak. - Kapitan przecie zakazał o niej opowiadać. Ale po prawdzie... - No? - ...trzeba by co wymyślić, bo ludzie zaczynają gadać. Kapitan zerknął na Stevara i zamyślił się na chwilę. - Na razie powiedz, że to bandycka branka, poturbowana bardzo. Nic więcej. - Dobrze, panie. Ale po co ją leczyć? Stos i tak jej nie minie. Chyba, żeby uciecha była lepsza. - Zaniknij dziób i wynoś się - zdenerwował się Stevar. Chłopak, czując na sobie groźne spojrzenie Niedźwiedzia, umknął z izby. - Nie pamiętam, co wczoraj mówiłeś o patrolu. Znalazłeś coś? - podjął Cal, jakby nie słyszał słów Lovella. - O, właśnie - ucieszył się Stevar. - Dobrze, żeś mi przypomniał. Wczoraj na drodze zagarnąłem rannego. Był ledwie przytomny i zdechłby pewnie, gdyby Lovell się nim nie zajął. Gadałem z nim dzisiaj. On twierdzi, że Krisp i jego banda siedzą w Celebonie. Podobno... - Gdzie? W Celebonie? - ...napadli go po drodze. Z tego, co usłyszał, gadali o jakichś kopalniach, i że łup mają zawieźć do Celebonu. - Celebon - zamyślił się Cal. - Tak, to możliwe. Wczoraj, kiedy przesłuchiwaliśmy tę gnidę, tak się jakoś zająknął, kiedy spytałem go, dokąd jedzie. I o diamentach wspominał. Ale przecież tu w okolicy nie ma żadnych kopalń diamentów. - Są czy nie ma, chyba warto by sprawdzić ten Celebon. To ponoć same ruiny i na dodatek przeklęte, jak powiadają. Idealna kryjówka dla takich jak Krisp. - Tak - mruknął Cal. - Popatrzmy. Wyciągnął mapę i rozłożył ją na stole. Chwilę studiowali ją w milczeniu, wreszcie zafrasowany Stevar przeciągnął ręką po krótko ostrzyżonych włosach. - To niedaleko od nas. Ale ciężko będzie ich zaskoczyć, dookoła same łąki. - Nie wiadomo - zaprzeczył Calmin. - Tam od dawna nikt nie mieszka, nie ma kto karczować lasu. Trzeba by podejść nocą, po cichu, i zaatakować o świcie. - Bez rozpoznania? - skrzywił się Niedźwiedź. - Mogą nas wyrżnąć jak wieprze. - Mogą oni nas, możemy my ich - skwitował Jastrząb. - Jeśli nie będą się spodziewali ataku, powinno się udać. - A nie lepiej poczekać, przyczaić się? Jak mają zamiar szukać kopalni, ruszą się przecież. - Nie, Stevar. Zrobimy, jak mówię. Trzeba się śpieszyć, zanim zaczną się zastanawiać, co się stało z ich zwiadem. Ty poprowadzisz ten atak. Wyruszysz jeszcze dziś. - Ja? - zdziwił się Niedźwiedź. - A ty? - Ja zostanę tutaj z Albaną. Nie wiem, co będzie dalej, ale póki co, jest pod moją opieką. Stevar otworzył usta, zamknął je i w końcu powiedział coś całkiem innego niż zamierzał. - Ludzie zaczną gadać. - Nic mnie to nie obchodzi - uciął Cal. - Zostanę ja, wszyscy ranni, Jarik i pięciu ludzi do obrony. A ty przygotuj się do wymarszu. Stevar zasalutował, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Dopiero wtedy Calmin usłyszał dosadne przekleństwo. Bazyl obudził się w ciasnej chacie. Leżał na ubitej ziemi pośród innych ludzi i długą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że to nie ruiny Celebonu, a otaczający go mężczyźni nie należą do bandy Krispa. Przez jakiś czas trwał bez ruchu, z zamkniętymi oczyma i słuchał toczonych bez skrępowania rozmów. Powoli zaczął odzyskiwać jasność umysłu, a pamięć usłużnie podsunęła obrazy niedawnych wydarzeń. Domyślił się, że dwaj zabici, o których mowa, to pewnie Tyius i Mones, a ranna kobieta, to wiedźma spotkana w lesie. Ale najważniejsze było uświadomienie sobie faktu, że znalazł się pośród żołnierzy Jastrzębia. Choć opatrzona przez Lovella głowa bolała go bez ustanku, szybko obmyślił historyjkę o napaści podczas podróży i poczęstował nią wypytującego go Stevara. Bez wahania zdradził kryjówkę Krispa, starając się pozyskać zaufanie poczciwie wyglądającego olbrzyma i z niecierpliwością czekał, co przyniesie mu los. Cal stał w drzwiach i patrzył na wymarsz oddziału. Na podarowane przez Rhodesa kaftany żołnierze narzucili chłopskie siermięgi, choć był to kiepski kamuflaż. Jego ludzie - sprawni, karni i doskonale uzbrojeni - nawet z daleka nie przypominali grupy wieśniaków czy kupców. Patrząc na nich, Calmin czuł dumę. On ich wyszkolił, prowadził do boju, dzielił z nimi trudy żołnierskiego żywota