Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
..ukrzyżowani. Głos Dawusa raptownie wyrwał mnie z zamyślenia. – Co takiego? – Mówię o gladiatorach z Neapolis i robotnikach rolnych, którzy poszli pod komendę Milona. Gladiatorzy już wcześniej zostali uwięzieni, innych wyłapali żołnierze z garnizonu w Kompsie. Niektórzy zginęli w walce, ale większość schwytano i ukrzyżowano. Ludzie mówią, że takiego widoku nie było od czasów buntu Spartakusa, kiedy Krassus obstawił krzyżami Via Appia na całej długości. W ogrodzie zapadła cisza. Hieronimus zwietrzył szansę na jakiś ironiczny komentarz i już otwierał usta, ale powstrzymałem go ruchem dłoni. – Dość już usłyszałem – oświadczyłem. – Chcę teraz zostać sam. Dawusie, idź do Diany. Jest chyba u matki. Hieronimusie, coś się dzieje w kuchni, zdaje się, że Mopsus i Androkles znowu rozrabiają. Mógłbyś pójść tam i ich uspokoić? Po chwili byłem sam ze swoimi myślami. Byłem, zaskoczony, jak bardzo poruszyły mnie te wieści. Milo był w gorącej wodzie kąpanym zbójem i nie żywiłem wobec niego przyjaznych uczuć. Celiusz? Albo szalony wizjoner, albo bezczelny oportunista. Czy teraz ma to jakiekolwiek znaczenie? Obaj usiłowali mnie zmusić do przyłączenia się do nich, ale pozwolili ujść z życiem, mimo że im odmówiłem. Co prawda stało się tak raczej na prośbę Kasandry niż z ich dobrej woli. Co ją łączyło z tymi dwoma typami? Teraz, kiedy obaj nie żyją, tym jaskrawiej widzę, że ich szalony plan od początku nie miał najmniejszych szans powodzenia. Kasandra została zamordowana. Dlaczego? Przez kogo? Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Jak mogłem wcześniej nie dojść do takiego wniosku? Rozwiązanie jest takie oczywiste, a jednak w jakiś sposób... może sam się oszukując?... przeoczyłem je. Teraz to objawienie spadło na mnie z taką mocą, że poczułem prawie fizyczny ból, jakby w głowie nagle puściła jakaś napięta sprężyna. Chyba nawet krzyknąłem, bo po chwili zjawił się w ogrodzie Dawus, a za nim Hieronimus z Mopsusem i Androklesem. – Teściu, ty płaczesz? – Nie spodziewałem się, że tak się przejmie tymi wiadomościami – szepnął Hieronimus. Obaj chłopcy patrzyli na mnie zdumieni. Jeszcze nigdy nie widzieli, bym był tak wstrząśnięty, nawet na pogrzebie Kasandry. – Przynieście mi togę – poleciłem. – Muszę złożyć komuś oficjalną wizytę. – Dokąd się wybierasz, teściu? Zaraz też się ubiorę i... – Nie, Dawusie, pójdę sam. – Przecież nie w taki dzień jak dzisiaj! – zaprotestował. – Nie masz pojęcia, co się dzieje na Forum. – Ten młodzieniec ma rację – poparł go Hieronimus. – Ulice nie są bezpieczne. Jeśli zwolennicy Celiusza zaczną się burzyć, a konsul naśle na nich własnych zbirów, to... – Powiedziałem, że idę sam – przerwałem mu. – Nie planuję żadnych dalekich wędrówek. Wiedziałem, że nie zastanę jej nad Tybrem w taki niepewny i nabrzmiały przemocą dzień. Na pewno pozostała dziś bezpiecznie zamknięta w swej willi na Palatynie, zaledwie o parę minut marszu ode mnie. Trzymałem się bocznych uliczek i rzadko tylko napotykałem jakiegoś przechodnia. Co jakiś czas z Forum dobiegały echa okrzyków, najczęściej radosnych, o ile dobrze słyszałem. Isaurykus musiał zgarnąć wszystkich swoich ludzi, jakich znalazł, żeby urządzić pokazowe świętowanie dobrych wieści z południa. Dom Klodii stał na końcu cichej alejki. Najnowszy trend w zamożnych kręgach nakazywał wznoszenie okazałych, pełnych ostentacji willi, które głośno mówiły o bogactwie swych właścicieli. Posiadłość Klodii pochodziła jednak z dawniejszych czasów; należała do jej rodu od kilku pokoleń i zbudowana była zgodnie ze starym zwyczajem patrycjuszowskim: od strony ulicy wyglądała jak najbardziej niepozornie. Frontowa ściana była pozbawiona okien i pomalowana na przytłumiony żółty kolor. Próg wyłożono czerwonymi i czarnymi szkliwionymi płytkami. Zauważyłem od razu, że farba wymaga odnowienia, część płytek popękała, a kilku brakuje. Po obu stronach surowych dębowych drzwi rosły dwa stare, strzeliste cyprysy. One również były zaniedbane; miejscami całkowicie zrudziały i przetykane były siwymi płachtami pajęczyn. Czubki tych drzew widać z balkonu na tyłach mojego domu i nigdy nie mogłem na nie patrzeć, nie myśląc o Klodii. Spodziewałem się, że drzwi otworzy mi jakiś przystojny młodzieniec albo urocza dziewczyna, Klodia bowiem zawsze otaczała się pięknymi zabawkami, ale ujrzałem przed sobą tylko starego wyzwoleńca. Zniknął na chwilę, żeby mnie zaanonsować, ale szybko wrócił i poprowadził w głąb domu. Kiedyś była to jedna z najefektowniej urządzonych willi w Rzymie, dziś jednak wszędzie widziałem puste cokoły bez rzeźb, jasne plamy na ścianach, gdzie wcześniej wisiały obrazy, zimne podłogi pozbawione dywanów. Jak tylu innych w naszym mieście, Klodia też miała kłopoty. Zastałem ją w ogrodzie