Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Powiedziano ci, że masz z nami współpracować i wspierać w terenie. Ty nam obwieściłaś, że oficjalnie jesteś na urlopie. Proponuję, abyś pozwoliła nam opracować plan, a jeśli będziemy potrzebowali wsparcia, to zawiadomimy twoją instytucję. — Tak będzie najlepiej — poparł go Jens. — A przede wszystkim potrzebujemy dodatkowych informacji. Chcę zlokalizować ten numer faksu w Kambodży. Teraz, kiedy mamy Tran Quok Conga po naszej stronie, może uda się nam zmontować lipną operację i wykurzyć tych ludzi z nor, w których się poukrywali, oraz odnaleźć ich komórkę w Phnom Penh. W takiej operacji jak nasza trzeba postępować planowo i systematycznie, krok po kroku. — Spojrzał na Creasy'ego. — Myślę, że Tran Quok Cong jest nieświadomym pionkiem. Jego zleceniodawcy spodziewali się, że go odkryjemy i przyłapiemy. To element ich niezwykle precyzyjnego planu zwabienia Creasy'ego. Po prostu podstawili go nam. Creasy z powątpiewaniem pokręcił głową. — To się nie trzyma kupy, Jens. Tran jest ekspertem, specem od inwiliglacji. Gdyby zamierzali oddać w nasze ręce osobę mającą mnie śledzić, to podstawiliby amatora, żeby nie było najmniejszych wątpliwości, że go wypatrzę. I nie założyliby mu na oczy opaski w drodze do tego obozu Czerwonych Khmerów. — Nasi przeciwnicy są bardzo chytrzy — odparł Jens. — Zwróć uwagę, że według słów Trana założyli mu opaskę dopiero po dziesięciu minutach od opuszczenia miasta Sisophon. Do tego czasu mógł ustalić kierunek jazdy posługując się słońcem. Ten, kto cię tu zwabił, zna cię dobrze. Doskonale wie, że zauważyłbyś nawet eksperta idącego twoim śladem. Ale ten ktoś nie zna cię tak dobrze jak ja, i zakłada, że po przyłapaniu człowieka i wydobyciu z niego informacji, zabiłbyś go, aby nie ostrzegł swojego mocodawcy. Ponieważ wszystko to wiemy, mamy nad tym kimś przewagę. — Spojrzał bacznie na Susan. — Ponieważ tylko pani mogła się z nim porozumieć, proszę mi powiedzieć, czy według pani Tran uwierzył zapewnieniu Creasy'ego, że ten potrafi ochronić jego i jego rodzinę? Susan powróciła na swoje miejsce. — Tak — odparła. — On wierzy słowu Creasy'ego. 94 — To też działa na naszą korzyść — mruknął Creasy. — I to wszystko, co do tej chwili mamy. Jens, polecisz razem z Sową do Phnom Penh i spróbujesz zlokalizować ten faks. Przy okazji zbierz informacje na temat całego rejonu wokół wioski Chek. Warto też dowiedzieć się paru szczegółów na temat lokalnego dowódcy Czerwonych Khmerów. Ilu ma ludzi i jaki obszar kontroluje. — Z kolei zwrócił się do Guida. — Rano idź zobaczyć się z Billy Chanem w „Mai Man Bar". Napiszę do niego liścik. On zorganizuje ci kontakt z czarnym rynkiem. Kupisz nam trochę zabawek. Potrzebne są przynajmniej dwa pistolety maszynowe, cztery pistolety, trochę granatów obronnych oraz co tam jeszcze uznasz za konieczne i pożyteczne. Z pewnością mają tu sporo rosyjskiego sprzętu. Możesz więc kupić Kałasznikowy zamiast pistoletów maszynowych. Chyba że trafisz na Uzi. Chińczycy wyprodukowali Typ 51, zupełnie dobrą wersję pistoletu TT. Na pewno jest ich pod dostatkiem na tutejszym rynku broni. Kup też po kilka zapasowych magazynków dla każdego z nas. Następnie zwrócił się do Susan. — Ciebie proszę o odebranie Maxie'ego i Renę z lotniska i wręczenie każdemu z nich pistoletu z tych zakupionych przez Guida. Zaprowadzisz ich do domu Trana, zabierając dostateczną liczbę puszek zjedzeniem i butelek z wodą, żeby im wystarczyło na tydzień. Opisz im przebieg wypadków. Wypożycz też trzy telefony komórkowe. Jeden daj Maxie'emu, drugi wezmę ja, trzeci zatrzymasz ty. W ten sposób będziemy mieli stałą łączność. Telefony można wynająć w hotelowej recepcji. — A ty co będziesz robił? — spytała Susan. — Ja trochę pozwiedzam — odparł Creasy. — Tran będzie faksował, że zachowuję się jak typowy turysta. Kiedy Jens rozejrzy się w Phnom Penh, przeniesiemy się wszyscy do Kambodży. — Spojrzał na zegarek i wstał. — Może szczeniak przeżył, ale z pewnością nie jest już szczeniakiem. Nie po dwudziestu sześciu latach niewoli u Wietnamczyków i Czerwonych Khmerów. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY Rozpoznałaby ich nawet bez rysopisu. Dostrzegła ich od razu po odprawie celnej: dwaj mężczyźni z brezentowymi podróżnymi torbami odpowiednio małymi, by można je było zabrać do samolotu jako bagaż podręczny. Jeden był średniego wzrostu, barczysty, silnie zbudowany, miał smagłą, opaloną twarz i krucze włosy. Szli czujni, nieustannie zerkając na boki — przedziwna ostrożność, zupełnie jakby znajdowali się na polu walki. Susan podeszła, przedstawiła się i powiedziała: — Creasy prosił, abym was zabrała z lotniska tam, gdzie macie przebywać. Przez chwilę oceniały ją dwie paru oczu. Potem Belg wyciągnął na powitanie rękę