Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wydawałoby się, cóż szkodziłoby klerowi katolickiemu wytworzenie swoistego Piemontu dla rodzącego się katolicyzmu białoruskiego, poświęcając w tym celu półtora powiatu na Białostocczyźnie, owych kilkanaście tysięcy „źle mówiących po polsku Polaków” (określenie Piłsudskiego). Ale nie i nie! Niczym w głośnym sporze o Supraśl, o te zabudowania pomonasterskie, dość dokładnie zdewastowane przez niedbałych użytkowników przedtem. Panie Jurku, niech pan nie będzie naiwny, sądząc, że szło tu o majątek, o nieruchomości, czy o coś w tym guście. Bynajmniej! Szło bowiem o utworzenie ośrodka misyjnego, bezpośrednio stykającego się z żywiołem prawosławnym. Ot i cała strategia. Jakiż inny sens uzasadniałby horrendalne koszty przyszłych inwestycji kapitalnych w tamte, bliskie ruiny, zabudowania? Polski kościół nieprędko się wyzbędzie, przejętego po niegdyś imperialnej Rzeczypospolitej, stereotypu postrzegania tzw. Kresów. Siła stereotypu u ludzi w ogóle polega na ich niewrażliwości na argumenty. Myślenie o tutejszym białoruskim katolicyzmie, który mógłby z powodzeniem pójść w głąb współczesnej Białorusi, zdumiewająco okazuje się być utopią. Parafrazując słynny lapsus posła Goryszewskiego ¦ niechaj będzie katolików w Białorusi pięć razy mniej, byle czuli się oni Polakami! Ot i logika. Identycznie myślą hierarchowie prawosławni, tyle że na odwyrtkę. Oni też nie potrzebują Białorusinów. Marzą równie utopijnie o wchodzeniu prawosławia w żywioł polski nad Wisłą i Odrą. Powołują się na wcześniejszy o stulecie obrządek słowiański na ziemiach formującej się jeszcze Polski. Pana utyskiwania na nieliczenie się ze specyfiką białoruską regionu mnie, rzecz jasna, pozytywnie denerwują, ale nie dostrzegam ja realnych możliwości odwrócenia tego. Niech się Pan zastanowi, czego Pan oczekuje od tych obu wielkich struktur konfesyjnych, dla których jakiś aspekt białoruski jest bez namacalnego znaczenia na przyszłość. No, można dojrzeć jakowąś korzyść w tym względzie akurat polskiemu prawosławiu, skazanemu bez wątpienia na byt mniejszościowy. Ale przecież ono wcale nie zamierza trwać w obrzeżnej wegetacji, chce wyrastać we wszechpolską potęgę, a Pan mu wyjeżdża tu z samo ograniczającą się białoruskością, namawia do bazowania na tym etnicznym ochłapie między Supraślą a Bugiem. Przecież się myśli u nich skalą Polski, nie jednej diecezji. To stąd się bierze ciągłe zaznaczanie, że krajowa Cerkiew dziś obejmuje przede wszystkim Polaków, i tylko w następnej kolejności wszelkie inne mniejszości narodowe, etniczne. Nic to, że rzeczywiści Polacy, tak naprawdę, stanowią w niej nikły odsetek, ale za to jakże wiele obiecujący na tę wyobrażaną przyszłość. To my twierdzimy, że prawosławny Polak jest i pozostanie w Polsce dziwolągiem. Oni tak nie uważają. I to wyjaśnienie powinno Panu wystarczyć, jeśli chce Pan pojąć takie a nie inne zachowania księży czy batiuszków. A jak do tego pasuje ekumenizm, sami widzimy gołym okiem. Światem rządzą struktury, Panie Jurku. Idee, owszem, upiększają je, jeśli akurat odpowiadają założonym celom. Pan chce, żeby tak nie było. Żeby ¦ jak w Raju! Zapomina Pan o Piekle, czemu się nie dziwię, bo Piekło wymyślono stosunkowo późno, dopiero na progu średniowiecza. 82 Słowo jest wszystkim ¦ Pana nazwisko widnieje w biograficznym słowniku „Pisarze świata”, co niewątpliwie jest powodem do dumy. Tym bardziej, że na Białostocczyźnie nie ma drugiego pisarza ¦ także wśród Polaków ¦ cieszącego się podobnym uznaniem. Dlaczego? ¦ Jak to, dlaczego?! Przecież to kwestia oceny, i nie tyle ze strony czytelników, co przez fachowców literatury. Nie powiem, że nie zabiegałem o rozgłos. Owszem. Każdy autor to robi, a jeśli mówi, że nie, kłamie, bawi się w skromność. Każdy jakoś zachwala się, ale nie każdego „kupują”. Liczy się jakość. Czytelnika z ulicy o wiele łatwiej jest nabrać na popularność ¦ wartką akcją kryminalną, dosadnym słownictwem, pornografią. Jest on bowiem laikiem w odbiorze literatury pięknej, daleko nie zawsze ma węch i smak słowa. Z tym, jak z muzyką: trzeba mieć choć trochę słuchu. Obcowanie ze sztuką, w tym wypadku z literaturą, wymaga również przygotowania, poziomu przynajmniej ogólnego. Miłosz powiedział pół żartem, że wybitne książki są nudne. Nie da się ich czytać w wagonie czy w dalekobieżnym autobusie. Miał na myśli przeciętnego zjadacza chleba. Wartość literacką weryfikuje także Pan Czas. Debiutowałem wszak prawie przed pół wiekiem. Na moich oczach eksplodowały i gasły liczne kariery autorskie. Nawet w zakompleksionym Białymstoku pojawiło się paru literatów, których wtedy, jak to się mówi „noszono na rękach”, nagradzano oficjalnie, chwalono w prasie, wydawano w sporych nakładach, czasami ustawiały się wręcz kolejki do nich za autografem na kiermaszach książek (sam kiedyś przez cały Boży dzień podpisywałem świeże egzemplarze „Białorusi, Białorusi”). Miło było. Tylko że dzisiaj konia z rzędem temu, kto jeszcze pamięta tamte, unoszone pod niebiosa, białostockie sławy. Cholerny ten Czas, jakże nieprzekupny, bezlitośnie rozstawia wszystkich po kątach! O tym, że figuruję w „Pisarzach świata”, zwiedziałem się przypadkowo, przygotowując do druku pierwszy numer „Annus Albaruthenicus”, sprawdzając niektóre potrzebne dane (ów słownik biograficzny, bardzo drogi, wypożyczyłem w bibliotece gminnej w moich Krynkach). Niby przyjemne zaskoczenie, ale wie Pan, jakoś nie odczułem szalonej radości, jak za młodu bywało. Starzeję się. Do kolejnych swych książek już boję się zaglądać, żeby nie denerwować się, że coś napisałem w nich poniżej swych wyobrażanych możliwości. Kompleks perfekcyjności? Natomiast ta popularność, o którą Pan się dopytuje, teraz nierzadko irytuje mnie. Chodzi o to, że w moim przypadku jest ona rezultatem nie tyle zasług ściśle literackich, artystycznych, co raczej nagłaśnianej przez media mej działalności społecznej i narodowo-białoruskiej. Zdarzają się dnie, kiedy gazety i czasopisma, głównie lokalne, także stacje radiowe i telewizyjne, w nieskończoność informują o którymś moim wyczynie działaczowskim, czy o jakiejś wypowiedzi